— Nie wiem, co nazywa się niemoralnością, czy życie z mężem niekochanym, czy uwolnienie się uczciwe ze wstrętnych więzów?...
— Co Bóg złączył, moje dziecko, tego człowiek nie rozłączy.
— Bardzo ładna zasada, lecz dla tych, którzy pragną być złączeni bez względu na uczucia.
— Rozwód, to dla kobiety wstyd, to hańba. Cnotliwa niewiasta o tem nie śmie pomyśleć nawet. I nigdy bym nie myślała, że ty... Elżusiu...
— Ja, ciociu, nie mam pretensji do cnoty.
— Elżusiu...
— Tak, ciociu, bo jeśli cnotę mamy w ten sposób rozumieć, że trzeba się oddawać biernie niekochanemu mężczyźnie, dlatego, że nas złączyła stuła, to nie uznaję takiej cnoty.
— Życie kobiety to poświęcenie siebie...
— Ta dajże spokój, Urszuleczko, serce, — zaśmiał się pan Cezary, — nie wszystkie kobiety mają tak dobrych mężów, jak ty, duszko, nie pochlebiając sobie, i nie wszystkie są zdolne do poświęceń.
— Powinny.
— Parafiaństwo, Urszuleczko. A to się jejmości na morały zebrało.
— Jegomość zato skłaniasz się już, widzę, ku nowym prądom. Pochwalaj takie teorje, pochwalaj, i niech Tomek to słyszy, jego przyszła żona podziękuje ci kiedyś.
Elży było przykro, ale zaśmiała się.
— Cioteczko, proszę się nie gniewać, ja nie jestem przedstawicielką żadnych nowych prądów, ani, broń Boże, teorji, ja jestem takie sobie dziwadło. Może inna kobieta byłaby szczęśliwa z Adamem Gorskim, lecz nie ja.
— Bo pewno grymasiłaś, nowoczesnym żonom wszystkiego zamało.
Elża zwiesiła głowę, nuda przesunęła się po jej wyrazistej twarzy.
— Może być, ciociu, — odrzekła biernie.
Burbina zwróciła się do niej zamaszyście.
— Dlaczego ty mnie ciotką nazywasz. Ha?..
— Bo ja wiem, tak jakoś...
— No, wszak jeśli Cezary dziadek, to ja babcia, nie odmładzaj mnie żadną tam ciocią. Mego wieku się nie wstydzę, mogłabym już dawno mieć rodzone wnuki.
— Powiedz, Elżuniu — spytał tajemniczo Burba — czy stara się kto o ciebie? Boć to niemożliwe, żebyś nie miała starających się, — dodał filuternie...
— Owszem miałam ich, ale...
— I nie tęsknisz, nie kochasz się?.. — miękko zapytała pani Urszula.
Elża nagle schyliła się do jej ręki, z rumieńcem na twarzy ucałowała ją.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/36
Ta strona została przepisana.