— Dla chłopów najwłaściwsza.
— Zbyt urągliwa. Z chłopami miałam niesłychanie mało styczności. W Taraszczy znam ich tylko z malowniczych strojów. W literaturze są sympatyczni i tacy jacyś żywiołowi.
— Proszę pani, w literaturze idealizuje się chłopa, najczęściej mało go znając. Biorą go ze stanowiska dawnego kmiotka, który do dzisiejszego typu chłopa zupełnie podobnym nie jest. Chłopu brak patrjotyzmu w całem tego słowa znaczeniu, miłuje on tylko własny kawał ziemi i to uczuciem pierwotnem, ponieważ jest ona jego żywicielką. Ziemia go karmi, więc ją ceni na swój sposób, ale jeśli dać mu inny dający większe zyski obszar na obczyźnie, pójdzie tam bez oglądania się wstecz.
— Czy pan mówi o tutejszych chłopach?..
— Tak, pani. No, tu istna dzicz, ale znam Królestwo; rzadko w której z tamtejszych okolic znajdzie pani odrębne natury. Gdzie jest większe uświadomienie, gęstsze szkoły, tam ludek bierze się do roboty, lepiej, gdy pracuje pod kierunkiem szlachty, gorzej, gdy słucha zagorzałych ludowców czy socjalistów, — ci chcieliby świat do góry nogami wywrócić i, miast budować, — burzą, dążąc prawie zawsze do własnej karjery.
— Tak, ma pan tutaj słuszność, znam takie wypadki. Widywałam panów ludowców w roli instruktorów kółek rolniczych i wiem, co o nich sądzić.
Uniewicz machnął ręką.
— Ach, pani, nikt ich lepiej nie zna, niż ja; byłem wszak obywatelem na Podlasiu i nawet czynny brałem udział we wszelkich zbiorowych lub indywidualnych pracach nad oświecaniem ludu. Miałem styczność często z takim jednym panem, no, nie daj Boże! Wielki partjota, a jakże! ludowiec i wywrotowiec, głośny jak rozbity dzwon — „kałakoli” wszystkim: zamożnej szlachcie obywatelskiej, bo z niej żyje. Obałamuciwszy naiwniejszych swoją ideą, ciągnie z nich dla siebie korzyści. Ale i chłopom świeci bakę, grając na ich wrażliwych strunach, brata się z nimi, pije, całuje i burzy na obywateli. Blagier przytem i chwalicholewa koncertowy. Ręczę pani za to, że ten obwieś dąży głównie do karjery i gdyby zdobył ją, wnetby zaczął sam grać rolę pana, bo to taki gatunek. Podobne indywidua trują lud, miast go krzepić. Chociaż chłopi w tamtych stronach to mądrale, poznają się często na takich farbowanych lisach.
— Mieszkał pan długo na Podlasiu?
— Większą część życia, pani.
Elża bystro spojrzała na niego. Uniewicz to zauważył.
— Pani się zapewne dziwi, że jestem tu rezydentem, co?..
— Ach, panie, niczemu się wogóle nie dziwię. — Jest pan przyjacielem Tomka, wiem o tem.
— I przyjacielem ich wszystkich, bo zacniejszych ludzi nie znam. To są już w dzisiejszych czasach unikaty. Nie jestem zależny, a gościnę u Burbów przyjąłem tak szczerze, jak mi była
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/42
Ta strona została przepisana.