— I zatraciłby pan swój typ, ja tak nie chcę!
Krótki błysk zamigotał z pod zmrużonych rzęs Artura; pochylił głowę z nikłym uśmiechem.
— Dla pani gotów jestem stać się nawet — biegunem północnym.
Zaśmiałam się wesoło.
— Ale już na — równik nie stać pana w żadnym razie?
Uśmiechnął się ubawiony.
— Hm, na równik?.. Och, no, lepiej zaniechajmy denatów nad tak krańcową zmianą atmosfery i nad tem, — kiedy by to nastąpić mogło... u mnie.
— Dlaczego? — brnęłam, — czy to temat... niebezpieczny?
— Trochę. Pani igra ze mną, pani Elżo. Ale tak nie można.
— Dlaczego?.. — powtórzyłam.
— Bo... ja nie pozwalam.
Chwilowy bunt powstał we mnie i zgasł, gdy spojrzał mi w oczy. Po dłuższem milczeniu rzekłam, patrząc mu prosto w źrenice:
— Pan jest pierwszym mężczyzną — który tak do mnie przemawia.
— Bardzo mi to pochlebia.
Zagryzłam wargi. Jego chłód zaczynał mnie nagle drażnić.
— Niech pan zawróci, nie chcę dłużej pływać.
— Jak pani każe.
Skierował łódkę W stronę brzega.
— Cóż znaczy takie nagłe ustępstwo pańskie?...
— Nie chce się pani sprzeciwiać.
— Doprawdy?.. Jakiż pan uprzejmy.
Artur milczał, tylko usta jego zarysowały się linją sarkastyczną.
On mnie lekceważy.
Jak bezpodstawnym jednak był mój wniosek, przekonałam się w kika minut potem, gdy dobiliśmy do brzega.
Dovencourt wysiadł pierwszy i podał mi rękę. Nie sprowadził, ale prawie porwał mnie z łodzi. Gdy stanęłam na piasku, nagle, nie puszczając mnie, uchylił kapelusza skłonił się nisko i bez powodu, długo całował moją drżącą rękę. Coś gorącego było w jego oczach, zasnutych rzęsami. Mnie zaś oblał war. Żywo pobiegłam naprzód. On szedł za mną wolno, z flegmą zapalając cygaro. Ach, jak mnie ten anglik drażni i jak... porywa. Co się ze mną dzieje, na Boga, na Boga!
Tegoż dnia przedstawił mnie swojej matce, która bawi w Nicei. Wahałam się, ale prosił mnie o to, prawie nakazując. Lęk mnie ogarniał na myśl o spotkaniu tej wielkiej damy, chociaż była polką. Słyszałam od pani D’Ivonie, że
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/46
Ta strona została przepisana.