W tej chwili podszedł Artur z kimś jeszcze. Podczas ogólnej rozmowy spoglądał na mnie z pod rzęs. Znalazł sposobność, by powiedzieć:
— Ma pani zorzę promienną na twarzy...
— Bardzo mi się podobała pańska matka, — palnęłam najniedorzeczniej.
— Tak... To mię cieszy. Posiada więc moja matka taki wpływ czarujący.
— Tak, to jej wpływ.
— Muszę to zbadać głębiej.
Nie mówiliśmy o tem więcej. Jestem istotnie pod wrażeniem tej dostojnej pani. Ma niezwykle szlachetną postać i coś, co przykuwa do siebie. Jest polką a jednak wyszła za anglika i była bardzo szczęśliwą. Dovencourt mi opowiadał trochę o jej rodzinie, pochodzącej ze starego i zacnego rodu z Wielkopolski. Gdy była mowa o jej rodzinie lady Dovencourt rzekła
— Burba... to stara i dobra szlachta.
Boże... Boże... co mi w głowie.
Artur wywiera na mnie wpływ niebywały, niepokojący. Przed zabawą kwiatową w Monte-Carlo państwo D’Ivonie i jeszcze parę osób zaprosiło mnie do ukwieconego samochodu, który miał otrzymać pierwszą nagrodę. Automobil czarny w kształcie torpedy zatrzęsiony był ponsowemi gwoździkami. Tonął w gwoździkach. Panowie w czerni, panie postanowiły być w sukniach czarnych jedwabnych z pękami gwoździków purpurowych przy gorsach. Miałam szaloną ochotę być w tym samochodzie, tembardziej, że mi mówiono, iż proszonym będzie również Dovencourt. Całe towarzystwo zebrane w hotelu paryskim omawiało szczegóły zabawy. Otoczono mnie kołem, prosząc o decyzję ostateczną. Artur stał nieco dalej, rozmawiając z Verrunim, Włochem. Słysząc, że mnie przynaglają, przerwał nagle rozmowę i utkwił we mnie wzrok badawczy, pytający. Zachwiałam się w swoim postanowieniu. Poprzez głowy otaczających mnie osób, patrzałam w przymrużone oczy Artura z dreszczem niepokoju, czując, że on mi coś nakaże. Artur wolno obcinał cygaro i z twarzą zimną, sztywną jak posąg, z lekko pochyloną głową nie spuszczał ze mnie wzroku, którym mnie wprost zniewalał. Odczułam go i jak zahypnotyzowana po długiej chwili walki z sobą odmówiłam udziału w zabawie kwiatowej, chociaż perspektywa jeżdżenia pięknym, ukwieconym samochodem uśmiechała mi się bardzo. Ale nie! On mi tego zabrania, on tego nie chce, czytałam to w jego oczach. Odmowa moja wywołała zdumienie i oburzenie, widziano bowiem poprzednio mój zapał i szczerą chęć do tej zabawy.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/48
Ta strona została przepisana.