Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Obudził ją dziwaczny jakiś i dość brutalny odgłos. Pokrzepiona snem, oprzytomniała odrazu i usiadła na pościeli..
— Co to jest?... Ach, rogi myśliwskie! Obława.
Zerwała się gwałtownie, zawstydzona, i skoczyła do umywalni. Gdy, ubrana już, wyszła do stołowego pokoju, zastała tam trzech mężczyzn przy śniadaniu i krzątającą się panią Burbinę. Oczy Tomasza błysnęły na jej widok. Pan Cezary zawołał wesoło:
— Ot, zuch — Elżunia! Tomek nie pozwalał dąć w rogi, bo bał się ciebie obudzić, a ona już na nogach.
— Właśnie obudziło mię granie rogów.
— A co, widzi ojciec, — z lekką wymówką rzekł Tomek.
— No, tak i cóż za bieda! Jak obława, to obława. A teraz, moja miła waćpanno, jakże humor służy, bo wczoraj na strzelnicy był wcale kwaśny?.. Tak, czy odrazu wyruszasz z nami w knieje, czy potem z babami i bigosem przyjedziesz?
— Z jakiemi babami znowu?..
— Sąsiadek parę przyjedzie do Urszulki. A koło południa przywieziecie nam bigos i starki.
— Toż chyba Elżunia niech ze mną zostanie, przystojniej, — odezwała się pani Urszula.
Elża złożyła ręce błagalnie i wdzięcznie spojrzała w oczy dziadka.
— Ja tak pragnę zobaczyć obławę. Weźcie mnie z sobą. Babcia się nie zagniewa?.. — spytała Burbinę z przymileniem. — Babciu, proszę o urlop.
Jednocześnie, przebiegając koło Tomka, rzuciła mu w ucho cichutko:
— Zlituj się, ratuj mię od tych bab.
— Masz rację! Proś ojca, — odszepnął.
Ale pan Cezary już wolał:
— No, tak i jedź z nami w bór. Urszulka tu z Jasiową, gospodynią i kuchtą dadzą sobie rady, a my — marsz do kniei.
— „Na łów, na łów, towarzyszu mój” — zaśpiewał basem stary Burba, chwycił Elżę i wycisnął na jej czole głośny pocałunek. Ona objęła go za szyję i wycałowała rzetelnie.
— Ach, ty urwisie. Patrzaj, jak całuje zgrabnie; nawet nie wiedziałem, że tak potrafisz.
— Rozbisurmani się do reszty pod twoją opieką, Cezary, — zrzędziła pani Urszula,, z kolei teraz wycałowana przez Elżę.
— Mantyczysz, serce, a uśmiechasz się i nadstawiasz policzki. Facecja! No, tak teraz, Elżuniu, Tomka pocałuj, a to on prowadzi obławę, gotów cię nie zabrać.
— I mnie się coś należy — dodał Uniewicz skromnie.
Tomek sponsowiał i nagle zbladł. Elża złożyła obu panom głęboki aż do ziemi, dworski dyg, z twarzą pełną uśmiechów.
— Niech wam to wystarczy.
Wybiegła z pokoju.
— Czysta zawierucha, — śmiał się stary Burba, lecz, spojrzawszy na syna, spoważniał.