— No, Tomek, kiń niebieskie migdały, bo wilki na nas czekają.
— Lękam się, że ich dziś niewiele padnie z fuzji Toma przy takich konjunkturach, — zauważył Uniewicz.
— A z pańskiej, panie Melu? Ha?! Ot śmiałbym się, gdyby tu... kocioł garnkowi przyganiał.
— Eee, ja jestem już trudny do osmolenia. No, panowie, jeszcze po kieliszku starki. Tobie, Tomek, radzę nie pić.
Ale młody Burba już wybiegł z pokoju.
Troje sań sunęło cicho po kopnej drodze wśród czarnego boru, bez jańczarów, nawet bez prychania wyuczonych koni. W pierwszych małych saneczkach: Tomek i Uniewicz, w drugich: Cezary Burba z Elżą i na końcu, w dużych, rębnych saniach: stary pan Krywejko i Stacho Domalewski z gajowymi. Elża rozmawiała przyciszonym głosem z dziadkiem, wypytując go o szczegóły polowania i słuchając jego myśliwskich wywodów, z wielką i nową dla siebie przyjemnością. Stary pan rozgadał się, co chwila mówił — „cicho!” — jakby do Elży i do siebie, ale rozmowę dalej prowadził. Opowiadał o polowaniach w Warowni i w odległych kniejach, przypominał różne wypadki niebezpieczeństwa. Gorska słuchała z prawdziwym zajęciem.
— Patrz Elżusiu, — oto nasz „Pyszny Bór”, — rzekł stary Burba.
Niebotyczne sosny i wyniosłe, zwiesiste, sumiaste jodły pokryte były grubą okiścią śniegu i szronu. Nadawało to im wyrazu wiekowej sędziwości. Szczególnie jodły, których zwieszone festony igliwia, oblepione były białemi błamami śniegu, miały wygląd praojców tego boru, ich królów i władców. Przepychem tchnęły gałęzie, imponujące wielkością i majestatem wysokości podchmurnej. Elża spoważniała, zacichła. Z nabożeństwem prawie rozglądała się dokoła, podziwiając kolosalne pnie, zanurzone w topieli śnieżnej.
Wszędzie białe połacie śniegu, białe futra. Elża zaczęła mówić prawie szeptem:
— Niech dziadzio patrzy — bór cały w bieli zaklęty, śni biały sen. Jak tu cicho, jaki spokój otchłanny, jaki mistycyzm rozlany W naturze. Świat zatrzymał się na progu tego boru i nie ma odwagi wniknąć do jego głębin, bo tak się zasadniczo z nim różni; świat to zmysły, a w tym borze panuje duch. Tu się może odbywają tajemnicze misterja nieznane ludziom, bo tu tak czysto, a tak szeroko dla myśli. Pierwszy raz w życiu widzę taką puszczę magnacką i zdaje mi się, że ją rozumiem, ale jej jeszcze nie zgłębiam. Zbyt wielka potęga jest w tej pustoszy i boska dwoistość: wielmożność bytowania, materjalnego jakby, oraz idealny spokój niebytu, coś niby nirwana buddystów. Głusz, zamykająca w sobie całą zagadkę życia. Mam wrażenie, że bieg ludzkich myśli i natchnień skupia się w tym borze, że tu ucieka wszystko, co najlepsze w świecie, i poza jego progiem śni swój biały sen. Tu Wszystko śni i marzy. Patrz, dziadziu, na tę jodłę: Czyż można
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/58
Ta strona została przepisana.