przypuszczać, że ta jodła nie myśli? Te niskie gałęzie mają w sobie godność zamyślonych matek nad losami dzieci, te ciężkie konary, to głowy obciążone zadumą i tęsknotą. Bo wszystko, dziaduniu, co żyje, to i tęskni, więc i w tym borze tęsknota istnieje i w tych konarach również. One tęsknią do szerokich prądów powietrznych, do pełni słońca, do przelotów ptasich, do gwiazd i tarczy księżyca. Ich dzieci, czyli szczyty jodeł, mają to, czego już im brakuje, mają wielki przestwór lazuru nieba i złote oblicze słońca, słyszą chrzęst piór lecących stad, szum swych czubów roznoszą w dal bezkreśną i daleko rzucają swój wzrok. A niskie konary, zakapturzone białemi puchami śniegu, słuchają tylko tego, co im mówią czuby, wchłaniają w siebie ich dreszcze i ich pragnienia i śnią w bezbrzeżnej ciszy i martwocie swój biały sen o minionej przeszłości, kiedy i same były... szczytami. Te jodły mają w sobie tęsknotę wyraźną, ale nie są smutne, są jedynie trochę ociężałe ze zbytniej wagi gałęzi, i to im nadaje taki apatyczny wygląd. Tkwi w nich energja i świadomość własnej siły i pewnik, że się jest szymś potężnem w społeczeństwie boru, że się jest wybitną jednostką. Takie przeświadczenie musi dawać szczęście — prawda dziadziu?..
Stary Burba patrzał na młodą kobietę ciekawie. Widział jej rumieńce, jej płonące podnietą oczy i — zdumiewał się.
— Czemu dziadzio patrzy na mnie tak dziwnie? — spytała niespokojnie.
— Powiedz mi, Elżuniu, czy ty nigdy wrażeń swoich nie zapisujesz?
Krwista łuna przeleciała przez jej twarz. Zanim zdołała odpowiedzieć, stary pan rzekł jeszcze:
— To nie może być, abyś ty nie pisała.
— Dlaczego, dziadziu?...
— Ot, dlaczego?... bo dużo myślisz i odczuwasz, boś wrażliwa jak rzadko kto, bo zresztą zauważyłem już parokrotnie, że umiesz słowami malować i rzeźbić. Ot te jodły bodaj, były dla mnie zwykłemi pniami, które przysypał śnieg, a teraz już mają fizjognomię taką, jaką tyś im nadała. Tak i przyznaj się, pewno mażesz bibułę?....
Elża zaśmiała się, zarzuciła staremu ręce na szyję, gorąco go całując.
— Ot mi odpowiedź? Ach, wykrętnica ty jesteś, Elżuniu. A jakże piszesz, prozą czy wierszami?
— Wierszami, trochę prozą dla siebie.
— Pewno pamiętniki?..
— Tak.
— Ot ciekawy byłbym. A drukowałaś już co?..
— Trochę, bardzo mało. Ale chciałabym dużo, dużo pisać i dobrze, tylko czyż ja potrafię?... Ej, miły Boże.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/59
Ta strona została przepisana.