Klekotały w gąszczach drewniane kołatki; pohukiwanie, świsty i hałas zbliżającej się zgrai rósł, aż zaczerniał szereg ciemnych postaci, idących ławą, z ogromnemi kijami w rękach.
Myśliwi schodzili ze swych stanowisk.
— No, teraz na śniadanie, panowie, do leśniczówki! Niewiasty nasze już tam pewno czekają.
Tomek szepnął do Elży:
— Jedź ze mną saneczkami.
Oczy jego wyrażały prośbę gorącą i pieściwą. Zgodziła się i poszli naprzód do koni. Usadowił ją, okrył jej nogi wilczurą, sam siadł zamaszyście i wesoło zaciął konie. Pomknęli pierwsi, za nimi inne sanie. Tomek obrzucił Wzrokiem postać Elży. Była w ciemnym sukiennym kostjumie.
— Nie zimno ci w tem?.. twoja dacha została w leśniczówce.
— Jest mi aż za ciepło. Patrz, ktoś jedzie naprzeciw.
— Pewno jakiś spóźniony myśliwy. Sąsiedzi nasi wytrzeszczają na ciebie oczy. Najchciwiej przygląda ci się Olgierd Poberezki, „Dziunio”. On ci się spodoba — zobaczysz! A teraz wpadniesz pod pręgierz krytyki kobiecej.
— Ta najgorsza, — skrzywiła się.
— Bo najzłośliwsza. Nasze panie obejrzą cię od stóp do głów, bo jesteś tu nowa, więc z obowiązku muszą cię otaksować. Ale ciebie to chyba nie przestrasza?...
— Niewiele sobie robię z ludzkiej krytyki, jednak taka obserwacja nie jest miła, zwłaszcza kobieca. Wyznam ci szczerze, że wolę się znaleźć w towarzystwie stu mężczyzn, niż dziesięciu krytycznych niewiast, brrrr! to straszne.
— Ja ci wierzę. Z naszych pań najkrytyczniej będzie na ciebie patrzyła panna Emilja Gozdecka, dziewica zaawansowana w latka, z pretensją do wiosennej naiwności i wielkiej urody.
— Złośliwy jesteś. Patrz! mijamy się z kimś, kto to?...
Tomek spojrzał i uchylił czapki w milczeniu. Elża ujrzała młodziutką śliczną twarz dziewczęcą, wychyloną ciekawie z siwego baranka kołnierza i czapeczki. Ogromne niebieskie oczy, jak chabry, spłoszone i żałosne utkwiły badawczo, z przestrachem w twarzy Elży, Tomasza i znowu Elży. Źrenice błysnęły łzami i znikły w przelocie.
Elża rzuciła wzrokiem na Tomka: był zmieszany i czerwony, jak szkarłat. Odgadłszy natychmiast, kto jechał, nie chciała pytać; jednakże w obawie, by on się nie domyślił, iż ona wie o wszystkiem, spytała obojętnie:
— Czy to z sąsiedztwa?..
— Nie, to... córka leśniczego.
— Śliczna panna.
Tomek milczał.
Elża chciała mówić dużo i nie mogła; zwarzyło ją to spotkanie i to spojrzenie przerażone, prawie płaczące, niebieskich oczu młodziutkiej dziewczyny. Gorska była zgnębiona i nie mogła się
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/62
Ta strona została przepisana.