przymusić do utraconego humoru. Ale Tomasz szybko odzyskał równowagę i zajrzał jej w oczy.
— Co ci jest, Elżo? Może jesteś zmęczona?...
— Czem?.. Zdaje ci się, nic mi nie jest.
— Bo... tak ucichłaś.
— Padła na nas wspólnie epidemja milczenia, albo ja zaraziłam się od ciebie.
— Niedobra jesteś, zawsze ze mnie kpisz. Oto leśniczówka!
Zdaleka, wśród lasu nieco rzadszego, widać było domek niewielki, na bronzowo umalowany, z niskim gankiem i gołębnikiem na dachu. Opodal ganku stało parę sań i cugowe konie z Warowni. Tomek zaciął batem swego karego Atamana.
— Trzeba zajechać z szykiem. Patrz, na ganku stoją panie i widzą nas.
Elża poprawiła na głowie czarny aksamitny kołpaczek z białem piórkiem i zawołała znowu wesoło:
— Zrób co, żeby je odrazu zgorszyć, mój kochany.
— Ale co?.. Wjadę na ganek, dobrze?
— Dajże pokój, warjacie. Mamę przestraszysz. Co robisz?!....
Burba umiejętnemi poruszeniami lejców podjudził konia tak, że ogier pędził jak smok prawie na tylnych nogach; dostawszy jeszcze kilka ćwiknięć bata, rozhukał się i w szalonych susach rzucił się wprost na ganek. Zanim się kto zorjentował, koń, niby czarna chmura, runął jak burza na schody. Panie z krzykiem rozbiegły się na boki i do sieni, a koń z wściekłym łomotem stanął na płaszczyźnie ganku, umiejscowiony gwałtownie przez Burbę, zziajany, z ogniem w oczach i rozdętemi chrapami. Saneczki zawisły na schodach. Elża rozbawiona, roześmiana, wyskoczyła na stopnie ganku, zniesiona jedną ręką Tomka.
— A słowo stało się ciałem — krzyknęły niewieście głosy.
Burba machnął czapką na powitanie i cofnął ogiera w tył. Załomotały znowu kopyta, lecz koń, trzymany silnie na wodzy, zsunął się gładko ze stopni. Wówczas Tomek zrobił zręczny, elegancki zawrót i oddał go w ręce stangretów. Sam wbiegł na ganek, gdzie Elża witała panie, przedstawiana przez Burbinę.
— Cóżeś ty, szałapucie, zrobił najlepszego?... — napadła na niego matka. — Chyba was koń ponosił i nie utrzymałeś go, czy co?...
— Broń Boże! Nie chciałem tylko, żeby Elża zamoczyła buciki w tym mokrym śniegu i wysadziłem ją na ganku. Jeśli przestraszyłem panie, — przepraszam.
Zaczął wesoło witać kobiety, które patrzyły na niego i Elżę w zdumieniu. Wrażenie całego zajścia spotęgowały jeszcze słowa Tomasza. Elża była przedmiotem powszechnej uwagi. Humor jej i tryskająca z zarumienionej twarzy radość, przytem jej swoboda i łatwość obycia, trochę zdetonowały młodsze panie. Szczególnie panna Emilja Gozdecka była niemile dotknięta i zaskoczona zjawieniem się Elży, w dodatku tak oryginalnem. Wiedziała o jej
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/63
Ta strona została przepisana.