obecności, ale cały ten wypadek, postać Elży i słowa Burby zmieszały i rozgniewały pannę. Nie potrafiła nawet tego ukryć. Elży podała końce palców z wyraźnym dąsem na twarzy, ułożonej konwencjonalnie. Elża odczuła niechęć jej, lecz niezbyt ją to dotknęło. Nadjechali mężczyźni. Pani Urszula z drugą starszą sąsiadką jęły na wyścigi opowiadać o warjactwie Tomasza.
Pan Cezary zatarł ręce.
— Zuch Tomek! Moja krew! Prawdziwy z niego Burba! No, a to przecie Burbianka, moje panie, nic dziwnego, swój swego znalazł.
Panna Emilja uczuła się zranioną.
— Po tym jednym fakcie poznałbym Toma na końcu świata, — rzekł Uniewicz. Gdyby pani Elża chciała wysiąść na dachu, wjechałby na dach bez gadania.
— Czy to dla Tomka pochlebne, czy nie?.. — spytała Gorska.
— Pochlebstwo to przedewszystkiem dotyczy pani, — odrzekł Uniewicz z ukłonem.
— Charmée.
Panna Emilja była dobitą.
Podczas śniadania Elża pomagała Burbinie w częstowaniu gości, poczem usadowiona pomiędzy Uniewiczem i Tomkiem, obserwowała towarzystwo, bawiąc się wybornie zręcznemi uwagami pana Mela. Było parę pań starszych o czcigodnym i szczerym wyglądzie, wzbudzających odrazu sympatję, ubranych z prostotą i ze smakiem. Paliły papierosy, lecz to nie raziło. Parę młodszych mężatek, z naleciałościami bardziej światowemi, było już w innym typie, ale charakteryzowała je ta sama przewlekłość mowy i szczery nierobiony wdzięk i jakiś ciepły ton całego obejścia, nadawał im charakteru ujmująco-sympatycznego. Elża była mile usposobiona i czuła się wybornie w tem towarzystwie. Tylko panna Gozdecka i druga jakaś mumja podobna do niej drażniły Gorską zbyt obcesowem przyglądaniem się. Panna Emilja uczesana kunsztownie z sztucznym turbanem rudych loków na głowie, z szafirowemi oczyma, które stanowiły jej dumę, wystrojona i wymuszenie wesoła, była pospolitym typem panny na wydaniu, zmęczonej już wszelkiemi manewrami w tym celu odbywanemi, pokaźnym szeregiem karnawałów i wojażów do różnych wód. Grała rolę bardzo dystyngowanej, o ile można arystokratki, z odpowiednio ułożoną figurą, dumnie wzniesioną głową i zastygłym grymasem w kątach ust. Oczy jej promieniały wobec mężczyzn z rozpaczliwym wysiłkiem kokieterji.
Uniewicz po śniadaniu upatrzył chwilę i rzekł do Elży:
— Panna Emilja dziobie panią oczyma, nie podobała jej się pani najwyraźniej — Helas! Panna już po trzecim dzwonku, pozostał już tylko — alarmowy...
— Ach, panie Melu!
— Daję pani słowo, że to już bliska klapa.
— No, chyba nie we własnem przekonaniu.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/64
Ta strona została przepisana.