dziła do zupełnej między niemi swobody. Tylko z Gozdecką i jej siostrą Elża była sztywna i wobec nich wyraźnie szarżowała, chcąc je coraz więcej gorszyć sobą. Po podwieczorku panie zebrały się w pokoju Elży, oglądając albumy z Riviery i miast, które znała, zaciekawione zarzucały ją pytaniami. Musiała im szczegółowo opisywać zwiedzone miejscowości, przytem rozbawiła się, gdyż wkrótce nastrój zapanował wesoły, niezwykle miły. Sąsiadki Burbów zapraszały Elżę do siebie, wyrażając zadowolenie, że przybyła do ich okolicy. Na kominku trzaskał ogień, wesoły rozgwar cieszył panią Burbinę, którą zachowanie się Elży zjednało do niej ostatecznie. Rozochocona, wyciągała z szaf i apteczek wszystkie słodycze i konserwy; pani Jasiowa Łomska przyniosła miód i wino owocowe do popijania.
— Nie wiedziałam, że z babci taki cukiernik, — śmiała się Elża. — Częstowana przez babcię, myślałam, że to wszystko kupne.
— Ot, powiedziała. Oj, detyno. A cóż to ja, nie gospodyni jestem?.. Fe! wstydź się, Elżuniu — serce. To kiedy tak, muszę ci pokazać swoje śpiżarnie. Nie powstydzę się ich, zobaczysz.
— Ach, to pani jeszcze nie zna śpiżarni Warownieckiej?. Toż to zgroza! — zawołała jedna ze starszych pań. — Pani Urszula mogłaby urządzać wystawę swoich przetworów i arcydzieł.
— Domyślam się już, że to ósmy cud świata ta śpiżarnia i dlatego ją zwiedzę.
— A pani nie jest gospodynią?... Przecie pani była żoną obywatela ziemskiego, — z uśmiechem słodko-kwaśnym przemówiła siostra Gozdeckiej, pani Cielińska, wlepiając w Gorską bezbarwne, cielęce oczy.
Elża zaśmiała się.
— Czy to żona ziemianina musi być koniecznie gospodynią?... Ja nią nie byłam, przyznaję się do tego śmiało, i nigdy gospodynią nie zostanę, bo nie mam do tego zamiłowania.
— A do czego pani ma zamiłowanie?... Co pani robi?...
Elża przytrzymała wzrokiem atakującą cnotę! Uśmiechy zadrgały na jej twarzy.
— Bąki zbijam po świecie.
Wszystkie panie zaśmiały się, nawet pani Urszula, tylko mumja zacięła usta, a Gozdecka ironicznie się skrzywiła.
Nadjechali mężczyźni z polowania, wioząc duże trofea. Wilków padło kilkadziesiąt sztuk. Ułożono je w klamrę przed dworem, a gajowi grali nad niemi larum na trąbach. Obiad i cały wieczór przeszedł niezwykle wesoło; kilku starszych panów i pań grało w karty, reszta bawiła się, jak kto umiał, przy fortepianie, przy warcabach, nawet tańczono trochę.
Tomasz Burba, przetańczywszy raz konwencjonalnie z Gozdecką i z paru paniami, nie odstępował Gorskiej, z nią tańczył, z nią rozmawiał. Walcując w takt staroświeckiego walca pani Burbiny niezwykle harmonijnie i marząco, rzekł do ucha Elży:
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/67
Ta strona została przepisana.