w sobie łzy i bez słowa zaczęła akompanjować, wdzięczna Uniewiczowi za jego manewr.
— Wszystkie pary! — rzucił na salę Uniewicz.
Tańce zerwały się na nowo, ale w grupach siedzących komentowano różnie zapomnienie się Gorskiej. Jedni chwalili jej muzykę, inni z Gozdecką i Cielińską na czele krytykowali złośliwie ten wyskok nietaktu towarzyskiego. Szczegół, że Tomasz Burba nie pokazywał się w salonie, dawał temat do złośliwych szeptów. Coś z tych uwag dobiegło do uszu pana Cezarego. — Zbadawszy, że Tomka istotnie brak, przywołał do siebie Piotra.
— Gdzie panicz? — spytał groźnie.
Stary sługa zawahał się.
— Mów prawdę, błaźnie!
Piotr niewiele był młodszy od pana Cezarego, ale obyty z tym epitetem.
— Panicz pojechał na Wyręby, wezwany listem leśniczego...
— Co się tam stało?..
— Leśniczanka zachorowała...
— Djabli! — zaklął stary — trzeba było listu nie oddawać.
— Mówili, że bardzo pilny, posłali po doktora.
— Kto posłał?
— Panicz.
— Proś do mnie pana Uniewicza.
— Pan Uniewicz gra z młodszą panią.
— Aaa... prawda. Więc proś panią starszą.
Stary Burba chodził szerokiemi krokami po gabinecie z rękoma założonemi w tył i pykał z cybucha, gdy weszła pani Urszula.
— Co powiesz, Cezary?...
Burba stanął przed żoną z marsem na czole.
— Wiesz jejmość, gdzie Tomek?...
— W imię ojca i syna, a toż co?... Gdzież ma być?...
— Na Wyrębach, u Słupskiej.
— Ta... pleciesz, kochany.
Burba był podrażniony.
— Ten chłopak szaleje. Goście, dom pełen ludzi, noc, a on sobie do tej dziewczyny jedzie, bo chora, słyszałaś, serce, chora! Ot, awantura! Leśniczanka zachorowała, a Burba w dyrdy do niej, rzucając wszystko i w nocy. Sądny dzień! Wzywają sobie jego już jak zięcia. Hę?.. Słyszane rzeczy. Słupski Burbę, listem w nocy, bo córeczka zachorowała. A, błazny! A Burba leci na wezwanie jak smarkacz. Pfuj! błazen jeden!
— Nie gniewaj się Cezary, a może ona i bardzo chora, ta Karolcia?
— Cóż, może mu syna rodzi? Ha! Facecja!
— Fe, Cezary, obraza boska! ta i cóż wygadujesz.
— Dość mam tego wszystkiego. Już ja mu za to natrę uszu.
— Komu?...
— A no gagatkowi jejmości.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/70
Ta strona została przepisana.