przechodzi takie fiksacje sercowe. A pan ma co zasuszonego?... spytał nagle Uniewicza.
— Pewno cały snop, — śmiała się Elża.
— Nie, pani, mam tylko siebie, to już pamiątka wszystkich moich fiksacji.
— Słuszna i dosadna pamiątka. A ty, Tomek?... — Pan Cezary zwrócił się do syna dla równowagi.
Młody człowiek zapłonął rumieńcem i z niechęcią spojrzał na ojca. Elża nagle uprzedziła jego odpowiedź:
— On sobie zasuszy niezapominajkę z boru.
Zaległa przykra cisza.
Elża zrozumiała, że palnęła głupstwo, i zalała się ponsem. Tomkowi drżały usta, chciał coś odrzec i Wahał się. Ale już ona podała mu żywym ruchem oderwany z wazonu purpurowo-biały kwiat fuksji.
— Masz, Tomek, na początek zasusz sobie to ode mnie, zanim będą... inne od innych.
Wziął radośnie i ucałował jej rękę serdecznie, bez słowa.
— Fuksja? Oj, to kapryśny kwiat, fantastyczny, same załomy i kontrasty, trudny do zasuszenia, straci kształt i barwę, — mówił powoli Uniewicz. — Połamią się te drżące prątki, czy piórka nerwowe, co jest zdaje się cechą główną tego kwiatu.
— Zasusz go w wacie, — śmiał się pan Cezary.
— Wolałbym, żeby kwitł wolny i nie usychał — rzekł młody Burba.
— Patrzaj, jaki przemyślny, — tak niech ci cieszy oczy i kwitnie...
— Aż zniknie, — dodał pan Mel.
— Kruk waćpan jesteś! Moja pstrutka tyle lat nie zniknęła, czemuż fuksja. Ha!
— Ot, na pesymizm mi się zebrało.
— Chyba... że tak!
Tomasz i Uniewicz ciekawi byli wierszy pisanych przez Elżę, ale kryła się z niemi, nie czytając. Natomiast na prośbę dziadka, przeczytała im kika wpomnień z Riviery, ze swego pamiętnika, takich, w których nie było nic znaczącego o Arturze. Słuchali ciekawie.
— Powinna pani pisać, — zadecydował pan Mel — ma pani zdolności narracyjne i umysł spostrzegawczy. Z tych pamiętników możnaby ułożyć szereg listów z podróży.
— O, nie! — zawołała żywo, — to tylko dla mnie.
— Wierzę, bo odczułem niedopowiedzenia, które nawet nie są dla nas, ale powtarzam, że możnaby ułożyć listy.
— Jak pojadę daleko w podróż, będę pisała listy do druku.
— A wybierasz się? — spytał stary Burba.
— Ach, dziadziu, marzę tylko o tem, śnię na jawie i we śnie.
— No, ot masz... i kiedy te projekty uskutecznisz?... Ha?...
— Na przyszłą zimę, dziadziu.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/74
Ta strona została przepisana.