których okolicach w Królestwie. Nigdzie tak ludzie na siebie wilkiem nie patrzą, jak tam właśnie.
— Masz słuszność i ogadują się nawzajem bez skrupułów. Sąsiad sąsiada zna głównie z najgorszej strony i nie zaniecha, by wady dostrzeżone opublikować mniej lub więcej głośno. Na to zaś, co dobre u sąsiada, zamyka szczelnie oczy i uszy. Przytem cóż za różniczkowanie towarzystwa. Wystarczy, aby ktoś posiadał kilka włók majątku więcej od drugiego, a już uważa się za wyższego i jak to mówią, zadziera w górę nosa. Och, jakież to niesympatyczne.
— A wie pani, kto zwykle zadziera głowę do góry? — spytał Uniewicz.
— Pyszałek — podchwycił Tomek.
— Ale dlaczego to robi?...
— Ponieważ ją ma pustą — odrzekła Elża — wszystko, co lekkie leci w powietrze, przeto i głowa takiego pana jak balonik wiecznie się unosi w górę, a z nią i nos naturalnie.
— Wybornie pani wyraziła to fizyczne prawo i moją myśl, — śmiał się pan Mel.
— Nigdzie także niema tylu pseudo-arystokratów, co wogóle u nas. Każdemu się zdaje, że jest wyższy urodzeniem od drugiego i gra rolę pana, najczęściej niesłusznie „dmie“, jak określają postronni obserwatorzy. Śmiesznym jest, gdy taki pan, który „dmie“, nie domyśla się nawet, że sąsiedzi wiedzą o nim wszystko. Począwszy od pochodzenia rodziny, skończywszy na jego własnych postępkach, o czem sądzi, że nikt ich nie świadomy i że znaczna ilość włók wystarczy, żeby go wynieść ponad innych. Tymczasem włóki, dając duże przywileje i sposobność do naginania karków małodusznym, nie osłaniają bynajmniej nikczemności w oczach tych, którym imponują.
— Tak! — zauważył Uniewicz, — prawda wówczas bywa za plecami, z boku, tylko nigdy en face.
— To właśnie dowód braku szczerości. W oczy pochlebstwo, uśmiechy, zachwyty, słodkie słówka, a za oczami — hulaj dusza! en face język trzymany na smyczy, z boku zaczyna wywijać się z oków życiowej dyplomacji, lub prostego fałszu, a za plecami już siecze bez miłosierdzia.
— Słusznie zauważyłaś, Elżuś, że u nas inaczej. Cieszę się, że to widzisz — rzekł Tomasz.
— To też dlatego powstrzymałam pana Mela i siebie od czynienia złośliwych uwag o tutejszym zebraniu. Tam mogłam krytykować, będąc krytykowaną, odpłacałam z naddatkiem, bo mię to bawiło.
— I tu może pani stosować to samo względem poszczególnych osobistości. Nie pozostaną pani dłużni napewno — uśmiechnął się Uniewicz.
— Wiem o tem i stosuję swoją wstrzemięźliwość w wyjątkowych wypadkach.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/79
Ta strona została przepisana.