— Nie leci, ale każdy na to pójdzie jak jest, w dodatku; pani Gorska mniej tego potrzebuje, panna Gozdecka dużo więcej, ale każdej się to przyda i ujmy nie przyniesie.
— Ogromnie pan praktyczny.
Poberezki nic nie odrzekł. Uniewicz zauważył, że pochłania wzrokiem Tomka i Elżę.
— Ładna para, — co?...
— Burba mię niepokoi. On wygląda, jakby już miał nadzieję — rzekł tragicznie.
— Hm! to możliwe!
— Ale czyżby pani Górska?... a zresztą przecie... Chodury... nie gorsze od Warowni, — szeptał Poberezki, w ten sposób wyrażając swe myśli i obawy.
Uniewicz śmiał się.
Elża, tańcząc, nie miała ani zapału Tomka, ani jego promienności w duszy. Przeciwnie, nurtował ją niepokój, gniew na siebie za niebaczne słowo, które tak podnieciło Tomka, i gniew na niego, że tak łatwo wziął je do siebie. Przez resztę wieczoru była nie w humorze, pomimo, że Tomek jej nie odstępował, rywalizując dzielnie z Poberezkim. Jednakże, gdy się już rozjeżdżano, Dziunio, czatując wytrwale, pochwycił chwilę i spytał Elżę bez przygotowania:
— Czy pani pozwoli mi bywać w Warowni? Zależy mi tylko na pani pozwoleniu.
Elża była zdenerwowana i usposobiona ironicznie.
— A nie boi się pan wilków?
Poberezki wyprostował się, obrażony i zły.
— Nie, pani, może mi grozić tylko jedno niebezpieczeństwo, ale to chcę zwalczyć.
— A, to pan odważny.
— Nie odpowiada mi pani na pytanie. Czy mogę bywać?
— Ależ owszem, panie, dopóki nie wyjadę do... Anglji.
Powiedziała to celowo, gdyż zbliżał się Burba. Ostatnie słowa Elży oniemiły Tomka.
Poberezki zdumiał także.
— Pani wyjeżdża?... tak daleko?... Nic o tem nie wiedziałem. To mię jednak nie zraża i będę w Warowni jaknajprędzej.
Skłonił się głęboko i cofnął, gdyż kilka osób otoczyło Elżę. Mijając Burbę, Poberezki wyzywająco trochę spojrzał na niego, lecz Tomek nie zauważył tego, pochłonięty tem, co słyszał.
Siadano do sań. Tomek zwrócił się do Elży, proponując wspólną podróż odkrytemi saniami, lecz ona zaprotestowała stanowczo:
— Pojadę z dziadkami, jestem zmęczona i mogłabym się przeziębić.
Lecz z pomocą Tomkowi przybył stary Burba.
— Tedy jedźcie we troje w karecie, a ja pojadę z panem Melem.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/82
Ta strona została przepisana.