Tomek, siedząc na przednim siedzeniu, otulił nogi Elży i milczał zamyślony. Młoda kobieta, udając, że drzemie, obserwowała go z pod rzęs. Widząc smutek i ból na jego twarzy, żałowała, że go dręczy, ale szczególna jakaś zawziętość rozpanoszyła się w niej władczo, tłumiąc wszystkie lepsze odczucia dla Tomka. Jego męski, ładny profil pociągał ją, oczy wpatrzone w las, migający poza szybą okna, miały w sobie dużo głębi i zamyślenia niezwykłego. Elża nie mogła oderwać wzroku od tej twarzy, ogarniała ją rzewność i słodycz jakaś dziwna. Cichy skrzyp sań po śniegu, głuchy szum boru, nastrajały Elżę osobliwie. Raziło ją przykre chrapanie siedzącej obok niej pani Urszuli. Były momenty, że uczuwała pragnienie przygarnąć się do piersi Tomka i tak trwać cicho, spokojnie i tak jechać w tym szumie boru, w tym ośnieżonym zimowym świecie. Widok Tomka koił ją, nasuwając łagodne dobre marzenia.
Wtem zadrżała. On raptownie spojrzał na nią, złowił jej wzrok i utonął w jej źrenicach. Z zapartym oddechem patrzyła w niego przerażona, żeon to widzi. Długi czas oboje nie mogli słowa przemówić. Wreszcie Burba zerknął na śpiącą matkę i, utkwiwszy w Elży sporzenie prawie surowe, — spytał bezbarwnym głosem:
— Kto to jest... Artur?..
Elża doznała wrażenia, że ściany karety stłoczyły się na jej głowę. Imię tamtego padło między nich, jak nóż gilotyny, zabijając momentalnie urok chwili poprzedniej. Artur Dovencourt-Howe? z całą potęgą swej siły, z całą plastyką stanął w oczach Elży i zapanował nad nią jak tytan. Szatańskie, drwiące jego oczy zaćmiły jej świat, pod ich władzą powieki Elży opadły niby liście trącone wichurą. Na policzki wolno, wolno wypływał gorący rumieniec.
A Burba powtórzył pytanie.
— Kto to jest... Artur, Elżo?...
Młoda kobieta ocknęła się — z wrażenia. Zapanowała nad sobą.
— To mój znajomy z Nicei.
— Anglik?...
— Tak.
— Czemu nie patrzysz na mnie, Elżo?...
Podniosła teraz na niego oczy, pełne dumy.
— O co ci chodzi?...
— Ach, nic tylko wspomniałaś to imię, gdyśmy jechali pierwszy raz do Warowni, wówczas kiedy nas opadały wilki, rzekłaś — „strzelasz jak Artur”. — Przypominam to sobie; potem w pamiętniku, z Riviery nam czytałaś, imię to parę razy było powtórzone jakby niechcący, snać uważałaś czytając, by go unikać. Dziś znowu ta Anglja dwukrotnie.
— Badasz mię jak detektyw.
— Czy nie mam do tego prawa?
— Niezupełnie.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/83
Ta strona została przepisana.