piersi, ale jednocześnie pali ją wstyd jakiś, więc, przygarnięta do sosny, zwierza jej swe marzenia i tłumaczy swój wybuch serdeczny. Tęskni za Tomkiem. Wyjechał w połowie postu daleko, na toki głuszców, na słonki, zaproszony przez krewnych, i nie wracał dotąd, choć już te polowania dawno skończyły się. Dopiero dziś przyjeżdża Tomek ukochany, ten złoty chłopak, bez którego tak pusto w Warowni. Elża skarży się sośnie, że męką były dla niej te trzy tygodnie bez Tomka. Żyła prawie samotnie, unikając Burbów, bo mówili wciąż o Tomku, raniąc jej serce; jedynie czasem lubiła towarzystwo pana Mela, który czytywał jej głośno, a ona wówczas malowała. Nieskończone spacery z Murmyłą były jej pociechą jedyną. Pisać nie mogła, mając chaos w głowie, zamęt zupełny w duszy. Przez te trzy tygodnie przeżyła jakby ciężki rok, nie wyjeżdżając z Warowni nawet w sąsiedztwo. Odmówiła ostatecznie Poberezkiemu, o czem dowiedziawszy się pan Cezary, pocałował ją w milczeniu w czoło bardzo gorąco. Tomek pisał tylko do Uniewicza, ale ten nie zdradzał przyjaciela i Elża wiedziała o Tomku tyle, że poluje w Mińszczyźnie i dobrze się bawi. W duszy jej nurtował żal do niego i do siebie, gorycz przykra zalewała jej serce, że oto Tomek nie dba o nią, a wszak wie, że miała w kwietniu wracać do Taraszczy. Wzywają ją tam wujostwo, ale tu Burbowie nie chcą słuchać o jej wyjeździe. A Warownia taka cudna w tej szacie wiosennej i zresztą... Tomek na święta powraca. Dziś go zobaczy. Jaki on jest, czy zmieniony dla niej czy ten sam — serdeczny Tomek z zimowych czasów, kiedy taki ogień miał w oczach, patrząc na nią, a tak szczerze okazywał jej swe uczucia. Wyjechał chmurny, rozżalony od czasu wieczoru w Chodurach i nie napisał do niej ani słowa.
— Tomku, Tomku, bądź dobry — błaga Elża, czując, że łzy z jej rzęs spadają gęsto i nikną w miedzianej korze sosny.
— Będę dla ciebie dobra, cicha, tylko już wracaj, bo żyć bez ciebie trudno.
Elża odczuwa w duszy jakiś zgrzyt przykry, trwa to mgnienie oka i znowu słodycz nadziei rozlewa się w jej całej istocie i znowu pragnie, tęskni za... Tomkiem. Oderwała głowę od pnia sosny, rozplotła ramiona, idzie przed siebie krokiem pewnym i rzeźkim, bo to wszakże droga, którą przyjedzie Tomek. Odruchowo poszła w tę stronę i już nie cofnęła się. Powita go pierwsza. Jakie będzie ich powitanie?... Serce Elży biło mocno, krew huczała w jej żyłach. Już, już powinien być. Słońce skłonione ku zachodowi nabierało złota i krwi w swój szczodry krąg i siało purpurowe pyły poprzez gęsty przetak igieł i liści. Elża spojrzała na zegarek.
— Powinien już być.
Wtem Murmyła stanął, zjeżył szerść i zawarczał groźnie, poczem z głośnem szczekaniem skoczył w krze i gąszcz młodej sośniny. Jakiś szelest, trzask i okrzyk pełen przestrachu. Murmyła ujadał zajadle. Elża poskoczyła żywo zaciekawiona. Wśród sosenek i brzózek stała młoda dziewczyna w szarym wełnianym
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/87
Ta strona została przepisana.