Oto w tej chwili zachód słońca. Już się pewno spotkali, sielanka w lesie, stangret wolno jedzie naprzód, a oni...
Elża ujrzała Karolcię w ramionach Tomka, spłakaną ze szczęścia, z uśmiechem rzewnym w oczach jak chabry, z karminem ust wilgotnych, które podaje ukochanemu, a on je całuje, całuje.
Ta Karolcia taka śliczna, młodziutka, a ona... Elża... wdowa... rzekroczyla już trzydziestkę. Dreszcz zatrząsł ciałem młodej kobiety, ostra igła bólu przeniknęła ją nawskroś, purpurę wysyłając na policzki; myśl uparta, pełna trwogi i żalu, doprowadziła ją do szaleństwa. Zaczęła biec pędem, skacząc po kępach na mokrym gruncie, bo woda chlupała jej pod stopami. Żółciły się tu gęsto kaczeńce ogromne, jak spadłe gwiazdy i błyszczały w czerwieni zachodu złotem płatków.
— Tu przyjdź, dziewczyno, po kwiaty dla najdroższego, zamiast po barwinek, szydziła Elża ze łzami w oczach.
Zmrok zapadał, rozsnuły się lekkie mgły oparów i zarechotały żaby w bagienkach. Cisza i słodycz była w powietrzu, klekotał bocian w oddali, trylowały słowiki. Elża wybiegła na suchy grunt polany warownieckiej. Dwór stał przed nią jak na dłoni, ciemny, ogromny, z błyszczącego światłem okna płynęła cicha muzyka.
Gorska zatrzymała, się, słuchając.
Umewicz gra.
Ścisnęło się jej serce żalem jakimś, tęsknota owładnęła nią na nowo. Dom pusty, głuchy, ciemny bo Tomka niema, bo on tam z Karolcią.
— Co ja pocznę w tym pustym dworze? A może nie przyjechał wcale, może u krewnych zostanie na święta? Przyspieszyła kroku, wpadła na most nad fosą, w kołowrót i zachodziła z boku domostwa, dążąc do ganku. Za oknem łkały tony nokturnu Chopina, jakby akompanjament do gorących pocałunków i wylewały się przez półotwarte okno ciche, słodkie w ten wieczór wiosenny, upoisty, budzący miłość i szepty rozkoszne. Elża słuchała długą chwilę, poczem wspięła się na podmurówce i zajrzała w okno. Pan Mel grał zamyślony, a w fotelu ukryty prawie, siedział stary Burba, z rękoma splecionemi na piersiach, uczy wlepione miał w suficie, na twarzy głęboką zadumę. Nagle odezwał się niespokojnie:
— Pst! Czy aby Urszulka nie jedzie, dałaby panu za muzykę, a mnie za słuchanie. Wielki Piątek przecie, nie godzi się grać, ale stary ze mnie romantyk, słuchałbym tak całą noc.
Mel nie przerwał nokturnu. Elża zsunęła się z podmurówki i ze zwieszoną głową szła do ganku. Zaledwo wstąpiła na pierwszy stopień, ujrzała jakiś błysk czerwony, jakby iskrę spadłą z ganku na trawę, poczuła zapach dymu z papierosa i oto nagle stanęła przed nią wysoka postać męska.
— Tomek!!...
— To ja... Elżuś, — usłyszała miękki szept jego.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/89
Ta strona została przepisana.