Odpowiedziało jej tylko echo leśne i ponowne rżenie Atamana. Koń stanął przy niej, wyciągnął chrapy, wietrzył głośno i rozsuwał wargi, szukając cukru. Elża obejrzała go dokoła uważnie. Był suchy, spokojny, tylko miał zerwaną trenzelkę, a przy wędzidle kępkę trawy. Koń, widocznie uczepiony, zerwał się i szedł wolno przez las, skubiąc świeżą darninę. Poskoczył dopiero, ujrzawszy Elżę, i zarżał do zwykłej porcji cukru. Ale gdzie był Tomek, że nie spostrzegł zerwania się wierzchowca?
Niepokój targnął młodą kobietą, wywołując nagłe postanowienie:
— Pojadę go szukać!
Przerzuciła strzemię na lewą stronę, skróciła, i, podprowadziwszy Atamana do pnia, wskoczyła na siodło. Koń boczył się trochę, nie ujeżdżony pod amazonką, lecz Elża pieszczotami utemperowała go wkrótce i podniecona gorączkowo jechała stępa, trzymając się poprzednich śladów Atamana, rysujących się czarnemi plamami wgłębień wśród trawy i kwiecia. Zresztą koń, jakby cel jej odgadując, szedł własnym śladem, nie zbaczając, i wpadł w lekkiego kłusa. Jechali tak dość długo. Elża nie mogła się zorjentować, gdzie są. Parę razy koń zapadał głębiej w mokradła, wyrywając kopyta z czarnej, lepkiej mazi błota i brudząc niem śnieżną biel zawilców.
Stanąwszy na wyniosłej polance wśród młodych brzóz w zielonych tiulach, zaczęła się rozglądać.
— Gdzie ja jestem?...
Ślady kopyt na gruncie twardym zatracały się zupełnie, można było dojrzeć pogniecione zioła, lecz trawa rosła tu niższa i sucha, zeszłoroczna, usiana kępami tylko, nie zaś kobiercem kwiatów. Ślad ginął. Gorska zakłopotała się. Postanowiła hukać na Tomka, lecz zwrócił jej uwagę szum jakiś zbiorowy a rozgłośny, choć głuchy jeszcze, snać odległy, niby szum morza lub ogromnego boru. Nasłuchiwała. Na twarz jej gorejącą wystąpiły nowe plamy krwi, serce na moment bić przestało.
— Mój Boże, tak szumią morskie fale z oddali.
Zasłuchała się trochę, lecz ocknięta natychmiast skupiła myśl już tylko na tym szumie zagadkowym.
— Co to może być?...
W miarę słuchania odczuła wyraźnie, że szum ten nasuwa jej bliższe i nowsze wrażenie, niż bełkot fal morskich, uderzył ją jakiś ton znajomy, tutejszy... Aż nagle drguęła.
— To Pyszny Bór huczy.
Szarpnięty Ataman dał szczupaka i pocwałował w stronę, skąd przybył, gdyż Elża umyślnie nie nadawała mu kierunku, licząc na instynkt konia. Jakoż w kilka minut, wybrnąwszy z gąszczy wilgotnych, wierzchowiec z amazonką wjechał w ciemny labirynt niebotycznych sosen masztowych i sędziwych jodeł, zwieszonych ciężkiemi baldachimami czarnych gałęzi aż do ziemi. Potężny huk szczytów napełniał przemożnym szumem cały las. Pogwary głośne prowadziły dostojne sosny, chyląc korony ku sobie, pełne majestatu i wiosennego wesela. Powaga była w melodji ich szumu, ja-
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/98
Ta strona została przepisana.