w jej piersi, dyszące płomieniem. Odgarniał rozpuszczone włosy z jej czoła i przesuwał usta po nim i po jej rozpalonych policzkach z szeptem gorącym.
— Elly moja... maleńka, daj mi sama usta swoje, daj, jedyna... nie drżyj, nie lękaj się, nie zatulaj się jak skrzydłami przedemną... boś ty już moja, słyszysz?.. ale ja ciebie czczę... więc się nie trwóż...
W krótkich momentach w mózgu Elży błyskała myśl promienna, jakby już znana. Teraz jest kwiat życia, teraz to piękne i potężne, teraz to już pełna korona rozkwitu... i... teraz ogłuchłam i oślepłam.
Czuła z przeogromnym szczęściem w sercu wielką wdzięczność dla Artura, ale czuła zarazem, że jemu oprzećby się nie potrafiła, że jest zdana całkowicie na jego łaskę i że zależy tylko od jego woli, jego rozkazu. Świadomość ta sprawiała jej bezdenną rozkosz, więc tuliła się do niego coraz namiętniej, dysząc urywanym szeptem:
— Arti, teraz to cudna prawda miłości...
Odgadł jej myśl i zamknął jej usta słowami:
— Tak, najdroższa, i to jest nasz odzyskany cud.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W Port Said Dovencourt z Elżą przechadzali się po pokładzie. On mówił:
— Ślub w kaplicy Sykstyńskiej, tak sobie życzysz, więc tak będzie. Mama się ucieszy, skaptuje któregoś z dostojników Watykanu, gdzie ma stosunki, i krewnego kardynała, ten nas napewno zwiąże stułą z całą wspaniałością. Zapowiem mu tylko, żeby z mową nie wystąpił; zbyt skłonny do śmiechu nie jestem, ale wówczas, nie ręczyłbym za siebie. Nawet gdybyś ty, Elly, chciała, ja się nie zgodzę.
— Ani ja również, zasadniczo tego nie lubię, zresztą, cóżby on nam powiedział?.. trochę cytat z Pisma Świętego i polecałby nam uroczyście, abyśmy się kochali.
— W tym momencie właśnie parsknąłbym śmiechem. Schocking! Nie chodzi o kuzyna kardynała, ale o naszą drogą chwilę i o powagę Rafaelowskiej kaplicy.
Elża zamyśliła się, on uważnie na nią spojrzał.
— Co znaczy ta nagła zaduma?
— Myślę, że ty, Arti, będziesz jednak bez ślubu, bo wszakże...
— Ach, to... Bądź spokojna, droga, według moich pojęć, my już teraz jesteśmy zaślubieni sobie, no, a kościół episkopalny, do którego mnie zaliczono, nie zabroni mi katolickiego ślubu. To tylko rewanż dla mojej matki, która w kościele anglikańskim przysięgała ojcu.
— Dlaczego?
— Ojciec był fanatykiem, matka go szalenie kochała.