i chmurzyłaby się nadzwyczajnie przeciwko moim zarzutom, tymczasem lady Dovencourt-Howe posłusznie składa broń. Per Bacco, to nadzwyczajne!
— To twój wpływ, wszechpotężny Kryszno, nietylko życiodajny, lecz naturozmienny dla mnie.
Zaśmiali się, ale on rzekł:
— Lubię czasem, gdy kapitulujesz, robisz to słodko, lecz nie chcę zmieniać twej natury, kocham w tobie twój płomień i żywioł, daleki od bierności, tej bowiem nie znoszę.
— Patrz, Arti, jak tu jest przepysznie! — zawołała, zatrzymując konia, nie posądzałam nigdy Anglji o takie widoki; Wadeweare jest cudowne.
— Jesteśmy wszakże w okolicach Southamptonu, to angielska Riviera.
Stali chwilę, patrząc na piękną lukę, utworzną wśród wąwozów, zarośli, gazonów i szpalerów, na morze błękitne, zbufowane w białe piany, pełne iskier słonecznych, rozedrganych, jak złota siatka. Z boku otwierał się widok na białe wyniosłe mury starożytnego zameczku z okrągłą basztą i tarasami, otoczonemi wytwornym dywanem zieleni i tęczą pierwszych, cebulkowych kwiatów.
— Istny Haarlem. Cóż za tulipany, hiacynty! Arti, ja tu utonę w kwiatach.
Zeskoczył z konia i zniósł ją ze siodła. Foryś zabrał wierzchówki, Bubtis zaś, stary kamerdyner, oznajmił przybycie poczty. Artur, żywo wstępował na schody. Elża zawołała:
— Pójdę na kwiaty, za chwilę wrócę.
Podeszła do kwietników, rwała przepiękne kiście tulipanów, poszarpanych w pióra kapryśnych kształtów, królewskich kolorem, przytulała twarz do strojnych szyszek hiacyntów, nalanych wonią, gładziła aksamitne kieliszki kaktusów, cieszyła się zawieją barw i rysunkiem kwiecia.
Chodziła od klombu do klombu, podziwiając kwiaty.
— Spóźnię się na śniadanie.
Wracała przez obszerny zielony gazon. Wtem wionął na nią od ziemi zapach subtelny, słodki a silny zarazem, uderzyła w nią ta woń nie tylko przez poczucie fizyczne, ale jakby i duchowo. Spojrzała szybko na dół.
— Fijołki!
Przyklękła na ziemi. Przed nią pachniał trawnik, osypany gęsto zamiecią fioletowych płatków. Elża zaczęła rwać fijołki zachłannie, gdy nagle oczy jej zasnuły się smętkiem. Przyszło wspomnienie.
— Fijołki, Warownia, Wielka Sobota.. Tomek.. Karolcia... Ataman... Pyszny Bór.
— Cztery lata, cztery lata — hybotała się myśl, nasuwając dalekie wizje. Ujrzała się na Atamanie w lesie, ujrzała pod jodłą
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/108
Ta strona została przepisana.