Tomka z Karolcią, ujrzała potem siebie na amerykanie z Tomkiem, w jego objęciach, pod gradem jego pocałunków.
— A jednak wtedy miałam złudę szczęścia. Cóż więc jest dusza ludzka, cóż jest serce... czy nerwy, czy zmysły. Dziś... znowu rwę fijołki, tak bardzo, tak prawdziwie, tak szalenie szczęśliwa... i wiem, że poza miłością Artura dla mnie i poza miłością moją dla niego — wszystko było złudą, złudą...
Co z Tomkiem jednak, wszakże ten złoty Tomek przez cztery lata był... taki bliski, taki jej oddany, jej właściwie... On kochał, ona się łudziła, że kocha, teraz odnalazła istotne szczęście. A... on...
Pół klęcząc, oparła się na kolanie i ukryła twarz w dłoniach.
Przeniosła się myślą do kraju, do Warowni, do dziadka Cezarego, do Tomka. Ocuciła się, uczuwszy dotknięcie ramienia. Z lekkim okrzykiem przestrachu podniosła głowę. Ujrzała pochyloną nad sobą wyniosłą postać męża.
— Elly...
Uniósł ją z trawnika, spojrzał w twarz.
— Co to?... Co ci, dziecko?
— Nic, nic.
— Elly, mówisz mi zawsze wszystko. Powiedz!
Ona tarła czoło, wahając się.
— To... te fijołki. Arti, te fijołki... przypomniały mi... Warownię przed czterema laty.
— Fijołki mogłaś rwać w Warowni nawet przed rokiem.
— Tak, ale... wtedy...
— A... rozumiem, byłaś narzeczoną Tomasza Burby.
Długa chwila ciszy.
Dovencourt nie odsunął żony, nie puścił jej z oplotu swych ramion, bawił się kosmykiem włosów Elży, wysuniętym z pod małego trikornu. Ona trzymała twarz przytuloną do jego piersi.
— Hm... zbiór fijołków bywa różny — przerwał ciszę jego niski, spokojny głos.
Milczenie.
— Ale fijołki są jednakowe i zapach mają ten sam w Anglji, co i na Wołyniu, to zapewne nasuwa wspomnienia, czasem porównania... Co?
— Nie, nigdy, tylko żal.
— Żal?
— Tak, że się przeszło po czyjejś duszy... jak Ananke.
— Och, no... to bóstwo miewa zmienną twarz. Nie przeczę, że ciężki bywa los tego, komu patrzy wprost w oblicze.
— Oni mi tego nigdy... nigdy nie darują — szepnęła z bólem.
— Burbowie?
— Tak... i Tomek. Ja jednak jestem niegodziwa.
— Elly, za jaskrawo. Chyba odróżniasz krzywdę wyrządzoną komuś rozmyślnie — od krzywdy, która własną duszę łamie. Czy
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/109
Ta strona została przepisana.