dusza twoja, twoja psychika, nie była złamaną? Coby się z nią stało, gdybyś krzywdę Tomasza skierowała na siebie... że pomijam, iż ciężar zmiażdżył by dwie istoty.
Ręce Elży objęły szyję męża i zacisnęły się mocno. On przywarł usta do jej skroni.
— Jak sądzisz, czy lepiej, gdy z trzech osób dwie są szczęśliwe, czy gdyby wszyscy troje przeklinali własne życie.
— Troje — chyba tylko dwoje, ty i ja?..
— Ooch... a czy wyobrażasz sobie, że Tomasz byłby szczęśliwy i spokojny, gdybyś ty należała do strony pokrzywdzonej? Chyba nie jest tak tępy, by tego nie odczuć. Co?.
— A czy szczęście Arti, zbudowane na ruinie czyjegoś serca, może być naprawdę szczęściem? — spytała cicho.
— To prawo zwycięzcy i zwyciężonego. Tyś wyszła zwycięzko z daremnej walki z uczuciem, które chciałaś zniszczyć, ale ono cię zmogło i wydźwignęło. Tamtem szedł w przepaść swojej miłości w zaślepieniu, nie widząc lub nie chcąc widzieć, że ty się cofasz i że idzie sam, przeto runął w otchłań. Zresztą, Elly, to temat ogromny i nie tyle ryzykowny, ile bezcelewy, a nawet i jedno i drugie, bo gdy się nań patrzy w świetle własnego błędu, celu niema, gdy zaś filtruje się go ciągle przez swoją nadczułość, wówczas można osięgnąć rezultat... bardzo ujemny.
Pójdź, przejdziemy się nad morzem. Ty jesteś wrażliwa jak najsubtelniejszy sysmograf i czasem drobny szczegół jak naprzykład fijołki, wyprowadza cię z równowagi.
— Wiesz Arti, nie chcę cię drażnić, ale od pewnego czasu często myślę o Warowni, o dziadkach, zwłaszcza o dziadku Cezarym, kochałam go bardzo. On mnie może przeklina... Myślę też o Tomku, o Uniewiczu, o nich wszystkich. Drogi, ty nie masz mi tego za złe, prawda?
— Elly, wszak wiesz...
— Arti, dla czego masz taką chłodną twarz i ten ostry skos brwi na czole... lubię go, ale nie teraz, panie mój, nie bądź taki surowy. Przecie ty wiesz, żeś dogmatem mojej duszy i serca i żeś nim być nie przestał. Ja myślę o Tomku zupełnie tak samo, jak o dziadku Cezarym, jakby o bracie, tylko pod takim kątem i tylko z wyrzutem, żem zawiniła wobec nich. Mówiłam ci, że śniłeś mi się raz zeszłej jesieni w odmętach wód brudnych, czarnych, żeś się borykał z głowonogami, które cię oplatały, żeś na piersi miał moją fotografię, no i było to, co wiesz... to nieszczęście z motorówką, i podobiznę moją miałeś wówczas na piersi. Przed wybuchem wojny też śniłeś mi się znacząco. Opowiadałam ci o tym przeokropnym globie rozdzielającym nas. Kiedyś znowu powiedziałeś mi we śnie: „Czytałem „Fatum”, czekaj Warskiego“, a wszakże byłam pewna, że tej książki nie znasz. Okazało się, że tejże nocy czytałeś ją właśnie. Czyli, że moje sny się sprawdzają. Teraz mi się często śni Warownia: kiedyś widziałam dziadka bitego przez
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/110
Ta strona została przepisana.