wypiękniała pani bardzo. Staremu przyjacielowi wolno to mówić. Jest pani szczęśliwa, prawda?...
— Tak, panie Melu, jestem szczęśliwą, bardzo, bezgranicznie — odrzekła z prostotą.
— To się czuje, droga pani, to się przebija w wyrazie jej oczów, twarzy, pomimo dużego cienia, który na panią rzuciła wieść o niedoli Burbów. Pani żyje nietylko sobą, pani odczuwa głęboko nieszczęścia innych. Proszę wierzyć, że i ja odczuwałem ją dobrze przez te lata męki duchowej, jaką pani przechodziła i... żałowałem pani, serdecznie z nią współczując.
— Ach, panie Melu, to już poza mną, mówmy o was. Obiecał mi pan wszystko opowiedzieć. Nadmienił pan, że Tomasz był chory. Co mu było?..
— Tomek przyjechał do Warszawy... na ślub, nie znalazłszy pani u Renardów, pobiegł do hotelu i tam powiedziano mu, że pani wyjechała zagranicę, na Berlin. To go podcięło, nie mógł sobie jeszcze uświadomić faktu; jeszcze nie wierzył, że to możliwe. Dopiero nazajutrz przysłano mu list od pani, który wyświetlił rzecz całą. Był to dla niego cios nieprzewidziany, rozchorował się. Gdy przyjechali Burbowie do Warszawy, zastali Tomasza nieprzytomnego. Po miesiącu przewieźli go do Warowni, jeszcze w ciężkim stanie. Leżał w pokoju pani, przy nim Kajtuś i Murmyła, ciągle do nich mówił o pani, nie mogliśmy tego słuchać. W końcu doktorzy radzili przenieść go z tego pokoju, ale się nie dał. W trakcie tego zaszło to nieszczęście. Ostrzegano Burbów, aby wyjeżdżali, lecz pan Cezary i pani Urszula słyszeć nie chcieli o opuszczeniu swojej ziemi, twierdząc, że im nic nie grozi od ludu, wśród którego tyle pokoleń Burbów żyło i starzało się bezpiecznie. Tymczasem dobroczynność Burbów została krwawo odwdzięczoną. Przyszła noc straszna. Burbowie ledwo z życiem uciekli. Tomek po ozdrowieniu wstąpił ponownie do szeregów, ale jego stan duchowy jest bardzo smutny. Szczegóły o zniszczeniu Warowni udzielił nam Poberezki, którego zdewastowali w kilka dni potem i który również ocalał. W Warowni spalono dwór i Wszystkie zabudowania, wycięto sad, teraz tną lasy.
— A wiązy, panie, a wiązy... — spytała Elża.
— Wiązy wycięte, z całej sadyby zostały tylko stare ruiny, wały i fosy.
Elża załamała ręce.
— Widziałam we śnie te wiązy... płaczące.
— Niema już wiązów, pani, niema już pewno i Pysznego Boru, Kajtuś zabity w walce, Murmyła również, śnieg już zasypał ruiny. A pamięta pani pięć lat temu, pani przyjazd, spotkanie nasze na skraju boru przy wilczym trakcie, napad wilków, pierwszy wieczór w Warowni... niespodzianka?
— Pamiętam, panie, i pomimo wszystko nie zapomnę tego nigdy.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/118
Ta strona została przepisana.