Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/12

Ta strona została przepisana.

— Kto idzie?...
— A to państwo... Cześć...
W kręgu latarki stała przed nimi wysoka, cienka postać Olgierda Poberezkiego, w mundurze legjonisty. Powitali się wesoło. Młodzieniec, błyskając szkłami binokli, całował z wylaniem ręce Gorskiej.
— Zrobiliśmy najazd na Warownię: całe Chodury, sześciu kolegów z całego świata i paru moich kolegów z Legjonowa. Ja wybrałem się przerwać państwu bakalarskie zajęcia na naszą korzyść. Jest i Zdziś Burba, jadący prosto z Warszawy.
Uniewicz spytał o Tomka, na co Poberezki dopiero po chwili mruknął sucho:
— O nim ja nic nie wiem.
Na słowie — ja — był wyraźny nacisk. Uniewicz zorjeniował się, że pyta Olgierda o rywala i że od wyjazdu Poberezkiego, po odmowie Elży, widzą go tu pierwszy raz. Olgierd natomiast zemścił się, celując w Górską. Mówił z intencją:
— Warownia nic się nie zmieniła, sądziłem, że zastanę już tu... duże zmiany. Tymczasem jest wszystko... po dawnemu.
— Bo wojna zostawiła swój ślad w spalonym folwarku, dwór i mieszkania służby na szczęście ocalały — odparowała Elża zrozumiany atak.
We dworze było gwarno. Elża, rozbierając się w przedpokoju, Widziała przez otwarte drzwi wnętrze salonu. Kilku legjonistów otaczało fortepian, przy którym panna Emilja Gozdecka, rozpromieniona, roztrzepotana jak podlotek, akompanjowała do piosenek legjonowych, śpiewanych chórem. Elża zdziwiła się obecnością Gozdeckiej. Olgierd zauważył to natychmiast i szepnął.
— Emilka znowu zmieniła front warszawski na nasz, bo teraz są szanse legjonowe, więc na nie skierowuje swój huraganowy ogień, ale jakoś dotąd bez skutku. Baterja nasza ani drgnie. Chcemy jej wyswatać naszego majora, ale i on mówi, że to już strzały puste, bez kul.
— Militarnie się pan wyraża — rzekła Gorska i weszła do salonu.
Podbiegł do niej czupurny Zdziś Burba, trzęsąc czarną czupryną witał ją wesoło, zbliżał się serdecznie uśmiechnięty stary wąsal Poberezki. Legjoniści przestali śpiewać, wyprostowani czekali na swoją kolej. Uwaga ich zwróciła się na Elżę. Gozdecka, złośliwie uśmiechnięta, sucho przywitała Gorską.
— Pani... jeszcze bawi?...
Odwykła już trochę od liczniejszych zebrań i teraz, czując skierowane na siebie oczy przedstawionych jej obcych mężczyzn, spłonęła i uczuła gwałtowną chęć ucieczki. Ale Poberezcy, Zdziś Burba i Uniewicz otoczyli ją kołem. Oswajała się w ich towarzystwie. Za chwilę podszedł do nich młody oficer i z lekkim ukłonem rzekł bardzo uprzejmie: