Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/121

Ta strona została przepisana.

i spoidłach, wówczas moglibyście zająć dominujące stanowisko w Europie.
— I zajmiemy, ku temu Polska dąży — rzekła Elża.
— Na razie w słowach, krzyku u was bardzo wiele, jeszcze więcej patosu, dekoracji, szumnych pochodów i... wielkich ludzi. Tych domorosłych wielkości jest u was najwięcej. A przedewszystkiem życzę Polsce, aby wyniosła uświetnione koroną tradycji czoło ponad cuchnące opary, które biją z dołu, z nizin, i zdobyła się na jeden wielki czyn, odrestaurowania nawy państwowej przez wyrzucenie rozpanoszonych w niej bałwanów. To naprawdę świadczyłoby o waszej ambicji narodowej.
— Gdyby Polacy byli narodem istotnie ambitnym — zauważył Uniewicz — jak na to wskazują tradycje nasze najpiękniejsze, to dziś, rozpoczynając nową egzystencję od przewrócenia tradycji do góry nogami, nie ścierpieliby jednak zamiany dostojnego chrzęsta piór husarskich, na fiukanie fujarki pastuszej, bardzo miłej wśród pól i zbóż, ale niesłychanie rażącej w nawie państwowej, jak się pan wyraził. Zahypnotyzowani taką muzyką, zamiast w pióra, będziemy obrastać w szerść.
— Och no, nawet możecie tyć w tych warunkach, owszem, ale już o locie trzeba będzie zapomnieć — dorzucił Dovencourt.
Gdy Uniewicz odchodził, przypomniał sobie nagle paczkę, którą przyniósł z sobą. Podał ją Elży.
— Dla pani z Warowni to, co zdołałem ocalić, uciekając. Bibljoteka cała spalona i wszystkie rzeczy pani.
Elża z rozrzewnieniem odwijała z papierów drobnostki ze swego biurka, różne symbole w ramkach, garnitur do pisania i statuetkę Sfinksa oraz kilka książek ulubionych i fotografię Warowni. Artur przyglądał się tym rzeczom ciekawie, odgadując symbolikę niektórych. Elża dziękowała Uniewiczowi i spytała cicho:
— Czy wiedzą dziadkowie, że jesteśmy w Warszawie?
— Nie mówiłem nic dotąd; może panu Cezaremu powiem.
— Takbym serdecznie pragnęła go widzieć, ale się nie narzucam, zostawiam to uznaniu pana.
— Spróbuję, droga pani, wybadam.

XV.

Elża spędzała czas w Warszawie dość samotnie, przeważnie w towarzystwie męża i wujostwa Renardów, raczej wujenki, gdyż pan Renard, siedzący wiecznie w cukierni lub w klubie przy kartach, nie zaliczał się nigdy do towarzystwa. Po złożeniu wizyt rodzinie i znajomym, Elża unikała częstych stosunków salonowych, niezbyt chętnie nawet bywając na rautach i przyjęciach, chociaż bawiła się na nich wybornie. Otaczali ją zwłaszcza koledzy i rodacy Artura, z którymi była na stopie serdecznego koleżeństwa. Przedstawiona jej kilku wybitniejszych polaków ze stolicy, spotykała dawnych znajomych z Wołynia i okolic Taraszczy. Najlepiej było jej jednak