tylko z Arturem na częstych spacerach samochodem w okolice Warszawy. Zwiedzali razem księgarnie, antykwarnie, gdzie robili duże zakupy książek polskich. Szperali z zamiłowaniem w bibliotekach publicznych, wieczorem zaś, o ile byli wolni od towarzyskich obowiązków, szli często na pieszą przechadzkę, lub z Uniewiczem przy czarnej kawie prowadzili długie dysputy i poufne pogawędki. Dovencourt lubił pana Mela i rozmowę z nim, ten zaś przylgnął do nich całą duszą, okazując niezwykły kult dla Artura. Politykowali razem, filozofowali, Elża zwierzała im swoje tematy literackie, ufając ich krytyce i radząc się w wątpliwych kwestjach. Zachęcona przez Uniewicza, zwiedzała różne instytucje miejscowe, czerpiąc z tych źródeł potrzebne wiadomości dla swych planowanych organizacji. Zajmowało jej to dużo czasu, wypełniając godziny, kiedy Artur był zajęty swojemi sprawami.
Uniewicz, patrząc często na Elżę, jej męża i obecne jej otoczenie, myślał: Gdyby ich widział Tomek, ją z temi iskrami szczęścia w oczach i jego z tą patrycjuszowską strukturą, gdyby ich ujrzał, przekonałby się, że jednak... musiał przegrać. I przypomniał sobie Elżę w Warowni, w ostatnich czasach, znękaną, apatyczną, często sztuczną, by ukryć łkanie duszy. Wspomnienie nasunęło wiersz Elży, który miał przepisany, i razu pewnego wypowiedział do niej końcowe słowa: „Sama moc znajdę w ogromie tęsknoty i, czego pragnę, dokonam. Osiągnę! A gdy mnie wieczna pochłonie toń nocy, zgasnę, przeminę, wiedząc, iżem żyła”...
— Tak, ja będę wiedziała, iżem żyła, ale nietylko dlatego, żem teraz szczęśliwa — rzekła Elża.
— Może i dlatego, że pani dużo. cierpiała...
— Tak.
— Szczęście obecne daje pani spotęgowaną sumę uroku, gdyż jest kontrastem przeszłości — rzekł Uniewicz w zamyśleniu.
Elża wpadła w zapał.
— Prosiliśmy pana, oboje z mężem, do Wadeweare, niech pan przyjedzie, drogi panie, koniecznie.
Pan Mel westchnął cicho, smutno pokiwał głową. Elża go odczuła i rzekła miękko:
— Przecie pan będzie mógł kiedyś, jak dziadkowie wrócą do Warowni.
— Pragnąłbym, pani, z całej duszy, ale ja im będę zawsze potrzebny. Niedola przykuwa czasem silniej, niż dobrobyt.
— Pan jest wyjątkowy człowiek — rzekła Elża z uczuciem.
— Ej, nie, pani, tylko z wędrówki życia pozostał mi jeszcze maleńki skraweczek serca.
Odwiedził kiedyś Dovencourt’ów Zdziś Burba. Witał Elżę serdecznie, ona, przedstawiając go mężowi, rzekła, śmiejąc się:
— Arti, to mój detektyw z Zachęty Sztuk Pięknych, o którym ci opowiadałam.
Zdzisław zaczerwienił się ogniście.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/122
Ta strona została przepisana.