— A, to pan śledził moją żonę? — wesoło zagadnął Artur.
— Byłem tylko wykonawcą pewnej grupy plotkującej na Elżę, ale stanowisko jej wobec kursującej wówczas plotki zaimponowało mi. Pan mi nie ma za złe, że mówię o tym tak otwarcie.
— Och no, proszę bardzo. Wiem, że wycieczki przeciw mojej żonie ścigały ją złośliwie. Ale zbyt dobrze znam ludzi, by temu dziwić się. Mówiła mi Elly, że pan specjalnie studjuje kobiece zdolności W tym kierunku — mówił Artur z uśmiechem.
— Tak i dochodzę do bajecznych rezultatów — odrzekł Zdziś z udaną powagą.
Gdy się Zdzisław Burba znalazł sam na sam z Elżą, rzekł do niej żywo:
— Czy pamiętasz, kuzynko, legendę nieboszczyka Stacha Domalewskiego o Wołyniu?
— Pamiętam.
— Więc krainą, na którą gwiazda spuściła raj, zasypując ją skarbami, stała się dla ciebie Anglja, Wadeweare.
— Tak, Zdzisiu.
— No i nie dziwię ci się, choć mi bardzo żal Tomka. Dziwaczne są niekiedy załomy przeznaczeń ludzkich, a jednak miłość prawdziwa, rzec można, jedyna, raz tylko w życiu nawiedza serce człowieka, wszelkie inne uczucia są zawsze złudzeniem. Tyś, kuzynko, na swojej jedynej miłości wygrała na całej linji, podczas gdy wielka miłość Tomka zrujnowała go zupełnie.
— To jest mój wieczny wyrzut — szepnęła Elża.
— Ja ci wierzę i to już zostanie.
— Czy to ma się stać przekleństwem mego życia?
— Nie, ale jego zawadą, jego cieniem. Twój hejnał tryumfu brzmi świetnie, ale nad powalonym Tomkiem. Idąc ku swemu szczęściu, przeszłaś po nim, stawiając nogę na jego piersi.
— Przesadzasz! Dajesz obraz jakiegoś brutalnego zwycięstwa. Porównaj mnie jeszcze do Achillesa, włóczącego Hektora za swoim rydwanem.
— Nie gniewaj się, kuzyneczko. Ja cię ani potępiam, ani się tobie dziwię. Przeciwnie. Ja tylko zaznaczam, że kto ma duszę wrażliwą, tak jak ty, ten, budując najpiękniejsze pałace szczęścia na czyjejś ruinie, nigdy o tej ruinie nie zapomni.
Elża zasępiła się.
— Mówisz smutną, ale głęboką prawdę. Nie sądziłam, że tak poważnie myślisz.
— To robi życie i obserwacja. Ta para czcigodna nauczy więcej, niżby człowiek sam pragnął. I taka nauka nie jest lekka ani wesoła. Przed paru laty w Warowni i w Warszawie, gdym tu konspirował, byłem studentem uniwersytetu, teraz jestem uczniem życia i obserwacji, to duża różnica.
Pewnego dnia Elża, ułożywszy się poprzednio z Uniewiczem co do spotkania z dziadkiem, skierowała się do kościoła Karmelitów.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/123
Ta strona została przepisana.