— Pani Burbina jest tak zrozpaczona, że sama potrzebuje raczej opieki, ojciec również. Głównie pokładamy nadzieję w sanitarjuszce, która przywiozła rannego; bardzo dzielna niewiasta, tylko jej opieka może powstrzymać katastrofę. Jeśli pani sobie życzy, mogę tu poprosić pannę Słupską.
— Nie, nie, profesorze — żywo zaprzeczyła Elża — może tylko.... niech przyjdzie pan Uniewicz.
Rozmowa z panem Melem, a głównie jego zdumienie, gdy ją ujrzał w szpitalu, przekonało Elżę, że jej mąż miał rację. Dla niej nie było tam miejsca. Wracając do domu, rzekła ze smutkiem:
— Prawdziwe są twoje słowa, Arti, że gdy wyrośnie taki mur rozdzielczy pomiędzy ludźmi, łamać go już zbyt trudno a nawet niemożliwe. Sądzę, że i przełamany wyrastałby zawsze nanowo.
Odtąd Elża dowiadywała się o zdrowie Tomka telefonicznie, czasem przynosił wiadomości Uniewicz.
Któregoś dnia Elża, dowiedziawszy się od wujenki, że jakiś ranny zmarł nagle w szpitalu, pojechała tam z nią razem. Lekarz uspokoił panie, zapewniając, że stan zdrowia Tomka nie budzi już żadnych obaw. Renardowa poszła do Burby, Elża zaś została w poczekalni. Wtem w drzwiach, od korytarza wiodących stanęła Karolcia Słupska w białym fartuchu i chusteczce sanitarjuszki. Zdumienie unieruchomiło ją na chwilę, poczem błysnął w jej oczach gniew i szyderstwo zarazem. Cała zatrzęsła się od wzburzenia i w jednej sekundzie obrzuciła postać Elży od stóp do głów wzrokiem nienawistnym, zjadliwym i bestjalskim. Ale lady Dovencourt-Howe stała dumna, prosta, blada, ze ściągniętą nieco brwią i ironicznym cieniem na ustach. Słupska mełła w zębach jakieś słowa gwałtowne, jednak postawa Elży onieśmieliła ją. Cofnęła się za próg prędko, jakby goniona. Z korytarza doleciał jej przykry, wściekły śmiech.
Śmiechem takim rechotał stary Słupski podczas spotkania Elży w lesie Warownieckim na konwaljach. Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Nie czekając na wujenkę, postanowiła opuścić szpital. Ale w przedsionku natknęła się na Adę i dwie znajome panie. Ciekawy wzrok przesunęły po jej postaci.
— Byłaś u Burby? — zdziwiła się Ada.
— Jest u niego wujenka, którą odprowadziłam.
— Chyba, bo już myślałam, że przy łożu Tomka szukasz nowego tematu literackiego i natchnienia, że studjujesz ich wszystkich, prócz Uniewicza.
— Pocóż to wyłączenie? — spytała Elża sztywno, przykro dotknięta.
— No, przecie on twój zwolennik, wielbiciel, lubi twoje elukubracje.
— Widziałam panią dziś przed Hersem — przerwała jedna z pań. Ciekawam nowej tualety pani na jutrzejszym balu. Zapewne zakasuje wszystkie na sali.
— Nie byłam teraz wcale u Hersego i nie będę na balu.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/127
Ta strona została przepisana.