— Jakkolwiek jest to zbyt obcesowo z mojej strony, jednak: muszę wyrazić swój zachwyt nad utworami pani. Czytałem „Fatum“ i niezmiernie miło mi, że mam sposobność poznać autorkę.
Elża zmieszała się. Zapomniała już o swoim autorstwie.
— Śliczny typ dała pani w Orlewiczu, ale ciekawy jest Warski, porywający.
Na twarz Elży wypłynęła łuna rumieńca.
— Przytem Warski, jest główną postacią książki, chyba się nie mylę?
— Tak, — odrzekła prawie machinalnie, ale była cała w ogniu. Patrzano na nią.
— Jeden tylko zarzut mógłbym uczynić, jeśli wolno.
— Proszę bardzo.
— Otóż Warski jest sztucznie sparodjowany, to się odczuwa zbyt wyraźnie. Za gwałtowny przeskok z jego sylwetki początkowej do końcowej. Zepsuty jest jakby rozmyślnie, nawet z pasją, ale sztucznie.
— Tak, — powtórzyła Gorska, — utkwiwszy badawcze oczy w sympatycznej twarzy porucznika.
Prędko zmieniła temat rozmowy z młodym oficerem i wówczas dopiero stała się mniej lakoniczną. W pewnej chwili Zdziś Burba rzekł do niej:
— Mam dla kuzynki list z Warszawy.
— Od wujenki Renardowej?
— Tak, przez nią mi oddany, ale list z zagranicy. Co ci to kuzyneczko?... ciągle dziś rumienisz się, jak pensjonarka. Wiesz, że bardzo spoważniałaś, zeszczuplałaś i...
— Postarzałaś — dodała Elża szybko, by pokryć wrażenie.
— Nie, słowo honoru, że nie to, tylko jest w tobie teraz jakiś smutek, zaduma pogłębiła wyraz oczu, więc wypiękniałaś. Boja kuzyneczko chociaż sam jestem wesoły urwis, ale nie cierpię zbyt rozbawionych kobiet. Ty, kuzyneczko, bywałaś dawniej wesołą, zawsze jesteś żywą, ale w stylu odmiennym, niż rozbrykanie. Taka jednak rozszczebiotana sójka hałaśliwa, naiwnie paplająca kokietka, robi na mnie wrażenie fizycznie wprost odrażające. Wiesz jakie?
Elża znała dosadne wyrażenia Zdzisia.
— Mniej więcej domyślam się.
— Ale nie wiesz. Otóż taka kobieta jest dla mnie jak... no, przed tobą trzeba to wytworniej ubrać... jak rozfikana femina na pastwisku, uganiająca się za jakimś Masculinem. Oto naprzykład ten typ — wskazał oczami na Gozdecką. Całuje rączki. Takie rozfikanie uchodzi do piętnastu lat.
— Daj mi, kuzynie, ten list.
— Ty nawet nie słuchasz, kuzynko, co ja mówię?
— Pilno mi zobaczyć ten list.
— To gruby pakiet, nie pozwolimy ci teraz czytać.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/13
Ta strona została przepisana.