humorach, widząc wzruszenie, jakie toast wywołał, prześcigała się w zapałach. Dziunio Poberezki w milczeniu z brwią zsuniętą trącił lekko o kieliszek Elży. Podszedł do niej porucznik, towarzysz Gozdeckiej, z blaskiem żywym w oczach i, rzekłszy głośno kilka serdecznych słów, ucałował gorąco jej ręce. Gdy stanął przy Elży Uniewicz, spojrzała mu głęboko w oczy.
— Dziękuję za Tomka i... za siebie — szepnęła.
Zdziwił się, pytanie było w jego wzroku.
— Słyszałam to samo — co pan. Uniewicz odszedł.
Elża bała się spojrzeć na Gozdecką, jakaś delikatność nie pozwalała jej na to. Przecież jej położenie jest teraz okropne — myślała Gorska, nie wyobrażając sobie takiej sytuacji. Emilja milczała, burakowa na twarzy, lśniąca od potu, była jak w gorącej kąpieli. Porucznik natomiast rozbawił się, nawiązał rozmowę ze swym vis a vis, Zdzisiem Burbą, wciągnął Elżę i Poberezkiego, zwracał się i do Gozdeckiej wesoło, z lekkim odcieniem żartu i subtelnej ironji. Sam wzniósł zdrowie Elży, jako autorki „Fatum“, przyczem powiedział kilka miłych słów na ten temat. Toast na cześć gospodarzy domu oficer zakończył słowami:
— Mówiąc o staropolskiej gościnności waszej, podkreślam szczegół dla mnie znamienny. Oto przyjęliście nas państwo, jako żołnierzy polskich, bez pierwszego, stereotypowego dla nas pytania „z której panowie brygady? Czy z pierwszej!...” Pytanie takie prześladuje nas i miewa niekiedy konsekwencje. U nas nie usłyszeliśmy tego, jakkolwiek państwo Burbowie nie mogli na razie wiedzieć, do której brygady należymy. Ta ich, że się wyrażę, bezpartyjność dla żołnierza polskiego jest bardzo miłą.
Kolacja przeciągnęła się długo, poczem nastąpiły znowu śpiewy, pod wpływem trunków coraz swobodniejsze, miarkowane jednak przez porucznika, który wiedział, gdzie jaki ton zachować należy. Zdziś gdzieś na boku pociągnął pana Mela za rękaw.
— Panie toast toastem, ale jakże tam jest między nimi?
Wskazał głową na Elżę.
— Po staremu, są zaręczeni.
— Toż to już z górą półtrzecia roku tego narzeczeństwa. Jakoś nie pilno kuzynce. Dla tego to i Tom uciekł. Co?... Ha?
— A no tak, dlatego.
— Mówię panu, że i ona da nura. Widzę to po niej. Tam ktoś jest inny, kto jej Tomka przesłania zupełnie, spycha nieboraka, aż zepchnie i, gdyby nie wojna — he, dawno już by Elży nie było w Warowni. Mnie jej żal, marnuje się kobieta, a cały ich trójkąt cierpi. To na nic. Bo jest ktoś trzeci w całej tej aferze.
Pan Mel patrzał ciekawie na Zdzisia.
— Czemuż się nie zjawia? — spytał.
Zdziś rozejrzał się i zniżył głos.
— Bo to ktoś z zagranicy i tam stale przebywa. Anglik.
— Skądże pan wie?..!
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/15
Ta strona została przepisana.