Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/18

Ta strona została przepisana.

wierzy, że i ja zaważyłem silnie w Twojem życiu. Nie może zrozumieć, by kobieta zajęta mną mogła mi się oprzeć i na tym pewniku zasadza swoją niewiarę w Twoje dla mnie uczucia. Jest w tem zarozumiałość macierzyńska i brak ufności w odporność kobiet wogóle. Teorja ta załamuje się na Tobie, Elly moja, moje drogie ukochane dziecko, moja siłaczko, którą jednak ja zwalczę, którą zabiorę dla siebie, jak swoją, którą rozwiodę nawet, gdybyś wyszła za Burbę, i żadne względy nie wstrzymają mnie od tego“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jakaś siła nieprzemożna poderwała Elżę od listu, wstała z krzesła, wyprostowana, z blaskiem w źrenicach, z ogniem na twarzy?. Ramiona wzniosła do góry i wyciągnęła przed siebie ruchem szaleńczym. Z piersi jej, pełnej muzyki w onej chwili, pełnej niebywałego czaru, zachwytu i szczęścia, wybiegł okrzyk, niby hejnał opiewający całą treść jej istoty?:
— Jam twoja. Mój... Mój...
Stała tak z rękoma splecionemi nad głową, zapatrzona jak w zorzę złotą, w wizję jego postaci, wsłuchana w jego głos nakazujący, wierząca w wspólne z nim szczęście i przyszłość. On panował nad nią wszechwładnie.

III.

Zima wlokła się sennie w Warowni, coś wisiało w powietrzu co odczuwali wszyscy, nie odgadując wszakże zasadniczego źródła tego niepokoju. Elża była smutna, jakby przyćmiona, na listy Tomasza odpisywała krótko i coraz rzadziej. Grała dużo, mnóstwo czytała i chodziła na swoje nieskończone spacery, nazywane przez panią Urszulę wałęsaniem się bez celu. Smutek Elży był już za widoczny by go nie spostrzegać, rodzice Tomka widzieli jej stan duchowy, ale sądzili różnie. Pani Urszula oburzała się szczerze i traciła serce dla przyszłej synowej. Stosunek obu pań ochłódł wyraźnie. Pan Cezary smutniał razem z Elżą, przeczuwał wiele, gryzł się, ale kochał Elżę jednakowo i nigdy jej niczego nie wyrzucał.
Tymczasem smutek Elży wzmagał się, spadł na nią niepokój silny i trapił ją tak gwałtownie, że stał się chorobliwym. Kursów swych dla ludu nie zaniedbywała, ale wychodziła z nich niekiedy półprzytomna. Była milcząca, zamknięta w sobie, z nieschodzącą zadumą na czole. Pisała dużo, ale wszystko potem darła i paliła, jeśli jaki szczerszy ton wyrwał się z jej duszy, to tylko przed Uniewiczem, z którym rozmawiała częściej. On odczuwał w niej mękę wewnętrzną, jakąś straszliwą rezygnację, niepojętą dla siebie.
— Dlaczego pani nie idzie tam, dokąd dusza ją woła? — zapytał raz Uniewicz.