A pan Mel dokończył nerwowo:
— Mogę znosić wasze narzeczeństwo, zaznaczani, wasze, ale nie ścierpię waszego małżeństwa, które quand méme będzie jednak małżeństwem.
— Czy to ze względu na Tomka? — spytała.
— I na panią również.
— Nie rozumiem.
— Bardzo szczęśliwie, że pani mnie wogóle nie rozumie.
— Czyli, że mógłby pan mnie zabić... za Tomka, ale już wtedy przestałby pan być wszakże jego przyjacielem.
— Więc pani sądzi, że przyjaźń rozerwać może tylko brutalny czyn i że inne powody nie mogłyby stanąć między mną i Tomkiem jako niweczące naszą przyjaźń?... Ha, niech pani pozostanie w tym krótkowidzącym mniemaniu.
Elża wzruszyła ramionami, nie chcąc odgadywać tajemnych myśli Uniewicza, które nie budziły w niej teraz szczególnego zainteresowania. Ocknęły się znienacka domysły i zabarwiły odrazu ironją i śmiechem. Coś musnęło jej usta grymasem niesmaku. Bladość wystąpiła na twarzy pana Mela. Założył filozoficznie ręce po napoleońsku i rzekł takim tonem, jakby mówił o pogodzie, tylko w oczach miał węża:
— Jakiś pono mędrzec, którego świat nie widział, w jakichś pismach, których nikt nie czytał, rzekł tak: „Nie śmiej się z cudzej niedoli, lecz śmiej się raczej ze swego szczęścia, bo szczęście to wesele, a wesele bywa nawet... w Pajacach...“
Purpura wystąpiła na twarzy Elży. „Śmiej się Pajacco” zazgrzytała w niej ironja. Nie tracąc jednak pewności siebie, spojrzała poważnie w oczy Uniewicza.
— Mądry jest ten... wynaleziony przez pana mędrzec, ale ja znam innego, który głosi tak: „Z niedoli swej nie dawaj żeru gawiedzi, ani... kobiecie“.
Chwila milczenia, poczem pan Mel rzekł:
— Znam i tego mędrca, a oto jeszcze jedna jego sentencja: — „Mów do człowieka, milcz przed ludźmi.® — Panią uważam za człowieka.
Elża podbiegła i żywo podała mu rękę.
— Jestem pobita na łeb i na szyję. Przepraszam, a za ostatnie dziękuję.
Pochylił się nisko i długo z pietyzmem ucałował jej ręce. Pocałunkiem tym, ruchem i całą postacią, zda się, dopowiedział wszystko przemilczane. Gdy podniósł głowę, na twarzy miał cień jakiś nieznany Elży dotąd.
— Niech pan patrzy, — świeży śnieg — zawołała. — Jedźmy na polowanie.
— Jedźmy — powtórzył.
— Biegnę po dziadzia.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/22
Ta strona została przepisana.