A Tomasz?...
Ogromny rozhukany bałwan ironji ryknął sarkazmem:
Tomasz?... Czyż ponim nie można przejść bezkarnie do szczęścia z Arturem! Czyż go nie można podeptać, gdy się dąży ku wyżynom?... Czy on może dorównać Arturowi, czy on sam nie usuwa się z konieczności na bok wobec tamtej potęgi?...
Giń, giń, giń, Tomku — szumiały fale.
Łódka znikła w ich zalewie, zsunięta w otchłań przepastną.
Pierś kobiety prężyła się namiętnie, usta, buchające żarem, wołały gorąco:
Arti mój, jam Twoja tylko i zawsze Twoja!
Weź mnie, weź stąd, zabierz dla siebie, ty Panie, ty potęgo, ty... piekło moje, demonie mój!
Szloch szczęścia zatargał sercem, bo oto łódź obowiązku ginie gdzieś wzachłannej głębi. Nasuwają się najsłodsze rojenia, wizje cudowne płyną, płyną złotym nieprzerwanym potokiem. Ona, Elża, żoną Artura, z nim, w Anglji, tam nad morzem, w jego domu, w jego władaniu duchowym i fizycznym; więc baśń, więc pieśń i cud i poezja i marzenie i zachwyt jedyny w życiu. Więc zasadniczy motyw jej twórczości dotychczasowej: co było cudną jawą i to, co rzeczywistością cudowną stać się mogło, niech się w złotym uplastyczni śnie — istotnie przyoblecze kształty realne, gdy Artur weźmie ją za żonę.
On ją tak silnie kocha, on Artur?... Czy to nie sen olśniewający, czy nie zorza złudna, która rychło zgaśnie?...
Elża chwytała list podarty Artura, składając z kawałków całość, wyławiała słowa, przypominała sobie każdy cień na twarzy jego, dźwięk barytonowego głosu, każde zmarszczenie brwi i każdy błysk zmrużonych oczu. Wówczas w czytelni nie widziała nic, ogłuszona, oślepiona jego obecnością, teraz zaś mogła wyznać mu wszystko, kłamstwo i prawdę i to, że chce być jego.
Zamknęła oczy by wywołać nowe wizje czaru i uroku pełne, jak po zażyciu opjum. Lecz ujrzała obraz zupełnie inny. Tomek, w okopach wśród gradu kul, wśród trupów, w ogniu, zmizerowany, zmęczony a tęskniący do niej, z myślą o niej i o dniu, w którym nazwie ją żoną swoją.
I oto pragnienie ofiary z samej siebie ożyło znowu, a choć czuła całą jego sztuczność, ale droga do poświęcenia pociągała ją ku sobie z nieprzepartą mocą. Gdy błysnął jasny dzień, Elża była zdecydowana.
— Niech się spełni to, co już ma być moim przeznaczeniem.
Zaczęła się ubierać gorączkowo ale starannie, włosy układała tak, jak lubił Artur. Ironja w niej zgrzytała bezlitośnie:
— Ach, jakże tylko kobietą jestem.
W najwyższym zdenerwowaniu biegała po pokoju, nie wiedząc jak postąpić, jak Artura zawiadomić o powziętej nieodwołalnie decyzji. Pomimo stanowczości postanowienia pragnęła w duszy chwilę osta-
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/28
Ta strona została przepisana.