— Pan męczy mnie!, bo ja słowa nie złamię, zostanę żoną Tomasza.
Artur wstał również.
— Zostanę żoną Tomasza — powtórzyła twardo.
— Więc się myliłem. Nie kochasz mnie.
Elża była, jak posąg bólu i męki, bez słowa, bez ruchu.
Artur patrzał chwilę, poczem wziął jej ręce w swoje, przysunął ją trochę do siebie i tuż prawie nad jej czołem szepnął zaledwo szmerem ust, szaro-blady na twarzy:
— Czy masz względem tamtego jeszcze inne zobowiązania?...
Ocknęła się, zraniły ją te słowa. Jasnym dumnym wzrokiem spojrzała mu w oczy.
— Jestem czysta!
Blask niezwykły rozświetlił zmartwiałe rysy Artura, nizko popochylił głowę i całował jej dłonie gorąco z pietyzmem.
— Wybacz, ukochana, wybacz, dziecko, rozpacz nasunęła mi szaleńcze posądzenie, krzywdząc ciebie.
Elża wysunęła ręce z jego dłoni i zawołała stłumionym krzykiem:
— Pan mnie męczy, męczy!
— Czy mam wyjść i zostawić cię!
— Chcę być samą, samą.
— Więc dobrze, wychodzę. Uspokój się jedyna... Krótko, lecz mocno ucałował jej ręce.
— Męczymy się oboje — rzekł, skłonił się nizko i wyszedł z pokoju.
— Arti! skonał w jej piersi głośny okrzyk, zanim się wydostał na usta.
Stała z rękoma przy skroni, jak rażona piorunem. Nagle skoczyła do okna. Ujrzała Artura w powozie odjeżdżającego.
— Arturze!... Arturze... mój... jam twoja, twoja!!
Patrzyła do czasu; aż powóz zniknął na rogu następnej ulicy. Wtedy upadła na kolana i płakała długo. W płaczu tym dojrzewało ostateczne postanowienie. Gdy wstała z klęczek, była jak po ataku silnej gorączki. Zadzwoniła gwałtownie, wezwała portjera.
— Proszę mnie natychmiast, za wszelką cenę wystarać się o bilet na kurjer Wołyński. Jadę dziś.
— „Decug“ odchodzi za parę godzin, następny za kilka dni — rzekł portjer zdziwiony.
— Jadę zaraz!
Gorączkowo pakowała rzeczy, o niczem nie myśląc, nie dopuszczając myśli do głowy, pochłonięta pragnieniem ucieczki.
W godzinę potem już jej nie było w hotelu.
Zaledwo odjechała, gdy do hotelu wszedł chłopak z koszykiem w ręku i stanął przed portjerem, podając mu kartkę. Portjer przeczytał;
— „Pod 27.“ Ależ pani Gorska, czy Burbina, bo już sam nie wiem jak, tylko co wyjechała.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/35
Ta strona została przepisana.