że tylko on istnieje dla danej kobiety. Zresztą ten pan nie jest wolny — dokończyła cicho, tak jednak, że Elża usłyszała.
Zapanowała nad sobą, by nie wybuchnąć nerwowym śmiechem i udawała, że nie słyszy i nie widzi porozumiewawczego uświechu, obu pań. Przyszły jej na myśl słyszane dawniej ploteczki.
— Niech więc te baby trwają w tym przekonaniu, niech nie wiedzą prawdy, jej prawdy.
Tymczasem Cielińska z Gozdecką, mówiąc coś jeszcze dwuznacznikami, jęły poprostu umizgać się do Elży, wyciągały ją na słówka, widocznie chciwe dowiedzenia się bliższych szczegółów o koszu ze storczykami.
— Pani nawet nie wie, jak zawsze mile i sympatycznie o niej mówimy, jak bardzo jesteśmy jej życzliwe — sączyła „dystyngowanie“ przez usta Cielińska — jak z panią często współczujemy.
— Współczujemy? — ostro spytała Elża.
— Ach nie, niech się pani nie gniewa, tylko dlatego, że za ciasno dla pani w Warowni, a wuj Poberezki mówi zawsze, że pani taka inna, taka światowa.
— W wuju ma pani wielkiego wielbiciela — skrzywiła się znowu uśmiechem Gozdecka.
— W pana Poberezkiego wierzę i cenię jego przyjaźń — rzekła Elża z naciskiem.
— Ależ i my panią bardzo rozumiemy, niech pani wierzy, że otaczamy ją wielką sympatją.
— Ach, lisy, farbowane lisy, lisy — burzyła się Elża. z trudem powstrzymując wybuch. — Chcecie mnie wyciągnąć na zwierzenia! Czekajcie! Zjecie djabła, zanim będziecie wiedziały, co we mnie tkwi. Nie dla takich wron i kawek ziarna mojej duszy, krew mego serca...
Dość obcesowo zwróciła Gorska rozmowę na inny temat. Gdy zaś te panie zbaczały znowu w kierunku utartej widocznie plotki, Elża nie przeczyła i nie potakiwała. W duszy jej obok bólu, spowodowanego rozstaniem z Arturem, obok rozpaczy i tęsknoty za nim, obok okrutnego żalu, że pożegnała na zawsze szczęście swego życia i jego urodę, że uciekła od uroku jedynego dla siebie, rósł i bolał żal do ludzi, ironja i gorycz zalewała pesymizmem wiarę w ludzką szczerość i sympatję. Męką była dla niej podróż w towarzystwie tych pań. W chwilach nudy, krańcowego upadku sił do czczej gawędy, zanurzała twarz w storczykach, pijąc z nich moc do życia, do walki. Tchnąc w ich kielichy tęsknotę swoją i miłość, szeptała w duchu do ich przeczystej bieli:
— Zamykacie w sobie tajemnicę moją. Strzeżcie jej zazdrośnie, ukrywajcie, niech jej brud ludzki nie dosięgnie. Niech ona pozostanie w uroku swym owiana nimbem czaru. Nie rzucę jej w koryto ludzkiego żeru, nie zmieszam z ludzką wstrętną śliną. Nie. Za wielkaś dla mnie, tajemnico moja, za święta, za droga, by ją
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/37
Ta strona została przepisana.