ludzie poznali. A gdy o niej kiedy usłyszą, niech to nastąpi wtedy, gdy już sprofanować jej nie potrafią.
Po powrocie do Warowni Elża wpadła w stan okropny. Przeżyty wstrząs duchowy wywołał rozstrój nerwów, grożący neurastenją. Zupełna apatja młodej kobiety, zanik sił, tak zwykle żywotnych, przerażał starych Burbów, lecz nie mogli już tłumaczyć tego tęsknotą za Tomkiem, czuli, że jest coś, co podkopuje szczęście Tomka i rujnuje spokój Elży. Jej nagły powrót z Warszawy zdumiał wszystkich, najwięcej Uniewicza, który tego zrozumieć niemógł. Tłumaczenie się Elży chorobą nie trafiło do przekonania pana Mela.
I wlokły się znowu miesiące bezdennie smutne, głuche. Wszyscy oczekiwali powrotu Tomka z upragnieniem, Elża z trwogą i dreszczem lęku. Cały wolny czas od zajęć swych, poświęcanych kursom dla ludu, Elża spędzała na pisaniu wierszy, nowel, wspomnień i listów do Artura, z których ani jednego nie wysłała. Dovencourt nie pisał również. Elża czuła, że ucieczką swoją dotknęła go zbyt boleśnie i że raz na zawsze odebrała mu wszelką nadzieję. Gnębiło ją przykre nad wyraz uczucie wstydu z powodu tej ucieczki, rozumiejąc jednocześnie, że to był jedyny ratunek. Milczenie Artura Elża uważała za zupełnie naturalne; ale było jej smutno, strasznie, bezdennie smutno, jak po zgonie najdroższej osoby. Nieustanna myśl o Arturze wyprowadzała ją z równowagi. Pragnęła całą siłą woli wyrwać z duszy tę miłość ogromną, wyszarpnąć ją z serca ale, pomimo najszczerszych wysiłków, Artur trwał i olbrzymiał i potężniał i zabierał coraz despotyczniej całe jej jestestwo pod swój wpływ. Te walki duchowe zaczęły przeistaczać naturę Elży znamiennie. Pesymizm jej rósł, wiara we własny fatalizm nabierała mocy, zrodziła się gwałtowna niechęć do życia i obojętność względem śmierci zupełna. Energja była złamana, osłabła wola i rzutkość natury. Elża przestała się modlić. Dawniej wierząca, teraz zobojętniała, ironizując z czczonych poprzednio dogmatów. Nie zdradziła się z tym głośno, ale czytała z przyjemnością dzieła skrajnych ateuszów, analizowała ich twierdzenia i, skłaniając się ku nim, czuła w sobie wyłom duchowy, czuła, że woła w niej głos jakiś nienaturalny, nie z jej jestestwa, ale głosowi temu poddawała się biernie, nawet często zapalnie. Gdy nadeszła wiosna i lato, Elża dnie spędzała w lesie z Kajtusiem i Murmyłą, improwizując sama dla siebie fantastyczne jakieś wizje, ciesząc się, że jest samotna, sam na sam z naturą. W takich momentach wypowiadała wszystka to, czem żyła jej dusza, co jej nasuwała tęsknota.
Pewnego dnia wrześniowego, w upalne południe, Elża bawiła w Pysznym Borze, zaszyta w głębi gąszczów, wśród iglastych wachlarzy jodeł i liści dębów. Kajtuś spał u jej nóg, Murmyła oganiał się od much i klapał zębami, łapiąc natrętne owady. Elża czytała głośno swój wiersz, pisany tejże nocy ołówkiem przy świetle księżyca.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/38
Ta strona została przepisana.