Na drugi dzień udał, że jest chory, nie wychodził ze swego pokoju.
Bał się spojrzeć w oczy Elży. Gdy zaś ona z panią Urszulą szła go odwiedzić, udawał, jak uczeń rozkapryszony, że śpi. Zaniepokoiło to Burbinę, chciała posyłać po lekarza, lecz pan Mel, domyślając się psychicznych powodów tej niedyspozycji Tomka, prosił, aby go zostawić przedewszystkiem w spokoju, gdyż organizm nadszarpnięty na wojnie dopomina się o swe prawa.
Tomasz Uniewicza nie wtajemniczał po dawnemu w swoje sprawy, czuł w nim także pewną zmianę w stosunku do siebie, jakąś sztywność, zręcznie ukrywaną, która ich obu krępowała.
Drażniły Tomasza rozmowy Elży z Uniewiczem i dysputy wyczerpujące, takie, że on nie mógł do nich należeć, gdyż tematy były mu za mało znane, lub zupełnie obce. Zamiłowanie Elży do tych rozmów sprawiało mu głęboką przykrość. Zdawało mu się, że o ile Elża kocha go prawdziwie, powinna unikać tego, co go od niej usuwa zasadniczo, powinna znać stopień jego wykształcenia i intelektu i nie narażać go na upokarzającą rolę niemego słuchacza. Gdy jednakże Elża, spostrzegłszy się czasem, zwracała nagle rozmowę w kierunku przystępniejszym, było mu tymbardziej przykro.
Zazdrościł Uniewiczowi, że mówi biegle po francusku, że grywa z Elżą na cztery ręce, zły był nawet za przyjaźń pana Mela dla Elży, gdyż wydawała mu się zbyt żywą i zbyt pełną uwielbienia. Wszystko to wpłynęło na znaczne ochłodzenie stosunku wzajemnego obu przyjaciół, ze ścisłem zachowaniem dawnych pozorów.
O spotkaniu z Karoliną Uniewicz nie wiedział, Tomek zaś, uspokoiwszy się, oddalał od siebie myśl o tej dziewczynie, lecz rozdrażnione pragnienia przywoływały ją często, nasuwając wizje rozkoszne, jakkolwiek bez uczuciowego tła, poprostu fizjologicznie potrzebne dla głodnych zmysłów.
Tomasz pożądał Elży tymbardziej, im częściej przypominał sobie scenę z Karolcią, ale obojętność narzeczonej, niekiedy nawet chłód jej i wyraźna niechęć do najniewinniejszych pieszczot, mroziła Tomka, wywołując porównanie uczuć Elży do miłości tamtej dziewczyny. Porównanie wychodziło na korzyść Karolci.
— Zimna analityczka, bez krwi, bez temperamentu, filozofka — jątrzył się Tomek na narzeczoną i wnet sam sobie przeczył, przypominając dawną Elżę, jej zapał, jej żywiołowość, jej żar płomienny w pierwszych czasach narzeczeństwa. A jej szaleństwo na łące wówczas przy księżycu... Toż to był żywy ogień, ale i wtedy coś się w niej nagle zmieniło, gdy stał się zbyt zuchwałym. Jeden moment i odrazu ostygła; pamiętał dobrze tę chwilę i słowa Elży. Czy nie od tej prawie sceny datuje się pewien przełom w jej zachowaniu się — myślał Tomasz. A Karolina, przez tyle lat oddana mu wiernie, czeka tylko jego skinienia, Namiętność leśniczanki budziła w nim dreszcz straszliwych żądz, unosiły go
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/45
Ta strona została przepisana.