uczuć, wszystko musi dojrzeć, by okazać właściwą swą wartość i osiągnąć swój cel.
— Czasem jest się strąconym laską, jak ten owoc, i wtedy osiągnięcie celu przyspiesza się — odrzekła Elża.
Burba zerknął na nią.
— Hm, bywają wypadki, że i taka laska czasem potrzebna.
— No tak, i zależy też od losu czy sprowadzi szczęście.
Burba nagle poruszył się niespokojnie, przystanął, nasłuchując uważnie.
— Słyszysz? armaty, czy to stamtąd, gdzie Tomek?
— Stamtąd zadaleko, to z naszego frontu.
— Boże, Boże! jęczy ziemia, jęczą ludzkie serca, a wojna sieje zniszczenie potwornemi gębami armat, genjuszem śmiercionośnych wynalazków. To się zwie kulturą dwudziestego wieku.
— Ale z tego chaosu, z tej wielkiej wojny wyłoni się Polska, dziadziu.
— Uwierzę w zmartwychwstanie Polski dopiero wtedy, gdy ją ujrzę wskrzeszoną, samodzielną i godną tego stanowiska w świecie. Ale ty, Elżuniu, mówisz o wojnie z takim spokojem, jakbyś nikogo nie miała w jej paszczy.
Elżunia spuściła oczy, nie ze wstydu, lecz że słowa dziadka zabolały ją, dotykając krwawej rany w jej sercu. Zdało się jej, że usłyszała oto straszny ryk morza, huk dział pancernika, że ujrzała czarne dymy i opancerzone wieżyce pływających stalowych twierdz. Oczyma duszy wpiła się w ten obraz pełen zgrozy, szukając wśród wodnych przepaści i kłębisk dymów sylwetki kapitana na jednym z opancerzonych potworów. Milczała, oddana cała swej wizji. Pan Cezary wziął to za skruchę. Stanął i przycisnął jej głowę do piersi.
— Nie smuć się, dziecko — rzekł — Bóg zasmucił, Bóg pocieszy. Poczem, uwolniwszy ją od siebie, dodał:
— Ja tu zostanę, na tej ławie, tu dużo słońca. Odmówię sobie koronkę do Przemienienia Pańskiego, jak codzień, a ty może chcesz się przejść.
— Tak, pójdę trochę w bór.
— Ostrożnie, często się włóczą szwabskie knechty, a i chłopów już teraz bać się trzeba.
Gorska pragnęła teraz pozostać sama.
Miała w sobie tyle męki, że się pod jej brzemieniem uginała jakby pod ciężarem fizycznym. Wyrzucała sobie uległość względem Tomka i przyjazd po skończeniu kursów do Warowni. Oto wegetuje tutaj przykuta i zniewolona wojną, oddzielona od świata. Ona to spowodowała wyjazd Tomka, zasiewając żal i niepokój w sercach starych Burbów i gorycz w sercu narzeczonego... Czyż wiecznie będę gnębiła wszystkich dokoła siebie? Czyż nie przestanę trapić się ciągłą analizą tego, o co dusza woła. czyż nie czas przestać łudzić siebie i tamtych? Męczę się, narzekam na swój los, a czegóż mi brak? Nasunęły się surowe pytania.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/5
Ta strona została przepisana.