w siebie, że jest biały i ten, kto jest jak dziecko, które gryzie kamyk, myśląc, że to czekolada i beczy, że twarde, niesłodkie i...
Nagle Gorska wpatrzyła się w twarz Uniewicza, myśl poważna skupiła jej brwi na czole, rysując na nim bruzdę głęboką. Policzki kobiety zabarwiły się jaskrawym rumieńcem, w oczach mignął wstyd. Rzekła ciszej z goryczą:
— Ma pan rację, tak, i ja zasługuję na litość, więcej niż on — dodała szeptem i prędko odeszła.
Pan Mel uczuł dziwne ściśnięcia serca, zapiekły mu źrenice i zwilgotniały, co wydało mu się niezwykłem. Długo ze zwieszoną głową rozmyślał. Elża zaś czyniła sobie bolesne wyrzuty.
— Tomek przeze mnie traci władzę nad sobą i może wpaść w historję, która nas wszystkich pogrąży, tamta dziewczyna padnie ofiarą także przeze mnie, bo przecież bezczelne plany jej ojca w żadnym razie celu nie osiągną.
Elża nie chciała wierzyć, aby Karolcia mogła być taką Messaliną, za jaką ją Uniewicz przedstawił. Ona kocha Tomka wiernie, zatem „oślepła i ogłuchła“, a jej ojciec czyha na Burbę, ponieważ ten podrażniony chłodem narzeczonej ha!... ha!... z rozpaczy idzie na wabika tamtej, miłującej go i oddanej bez zastrzeżeń ha!... ha!.., męska psychologja! — Zwierzęcość, zmysły i nic więcej. Miłość do mnie pcha go w ramiona tamtej — wstrząsała się Gorska, a jednak wierzyła, że Tomasz ją, i tylko ją kochał.
— Każdemu, kto mnie kocha, przynoszę nieszczęście, fatum za mną chodzi, moja tragiczna niańka od urodzenia mi wierna — rozgoryczała się Elża. Ale trzeba zdławić fatum, zniweczyć ten fataizm prześladujący, nagiąć go do własnej woli. Samej dla siebie ukuć kajdany, bo wszakże przysłowie mówi: „każden jest kowalem własnego losu“. I ja się nim stanę dla siebie. A... mogłabym być złotnikiem swego losu — przeszyła mózg Elży myśl, jak lśnienie błyskawicy płomienna.
Kobieta przymknęła powieki, trwożna, błagająca modlitwa była w jej sercu i silny nakaz dla samej siebie: „zamykaj szczelnie drzwi do gmachu wspomnień, bacząc, by się doń marzenia i tęsknota nie wkradły”. Za tym nakazem nasunęła się uparta wizja cudu, snu, zachwytu, jaki mógł być jej udziałem... gdyby... i dewiza — „to co było cudną jawą i co rzeczywistością cudowną stać się mogło, niech się w złotym uplastyczni śnie“.
— To będzie tematem kiedyś mojej książki o nim w której on stanie się istotnym bohaterem złotego snu. Rzeczywistość nie dla mnie, pozostaje marzenie, ono będzie wieczną osłodą życia. A żyć jednak trzeba.
Elża porozumiała się z Tomkiem łatwo, nie tłomaczyła się ze swego postępowania, nic mu nadto nie obiecując, ale miłość Tomka niezmienna i głęboka podziałała na nią kojąco.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/50
Ta strona została przepisana.