brzydka proza. On, patrząc w moje oczy, nie szuka już w nich duszy, lecz oczekuje na kokieterję, wyławia zamiast myśli wdzięk ze spojrzenia, on, który dawniej widział całość, teraz dostrzega szczegóły. Wpija wzrok w szyję, pożera oczyma biust, ocenia nogę, spływ ramion, kształt i rozchylenie się ust, ich barwę, słowem, przepala pożądaniem istotę, która była dlań dotąd człowiekiem, zanim zmysły nie ukazały mu jej w formie ciała kobiecego. Oto kwintesencja ideału! To jest przekleństwem mego życia, zawsze wzniosła uwertura, opowiadająca klasyczną sztukę i... pospolity czysto ludzki finał.
Takich doświadczeń miałam kilka w życiu, pomimo, że nie jestem ani piękna, ani erotyczka. Do jakich wniosków dochodzą kobiety bardzo piękne i erotyczne, nie wyobrażam sobie, lecz pewno do bardzo smutnych, o ile nie są tylko lalkami. Zresztą czy ja tu jestem bez skazy?..
Mea culpa, mea maxima culpa! Och, ironjo! zgrzytaj!, sarkazmie śmiej się! pesymizmie, wyj!!
Wszak i ja jestem tylko, tylko kobietą. Wprawdzie nie ja pobudzam zmysły w sobie, jak to robią mężczyźni, lecz może pozwalam je budzić.
Bądźmy sprawiedliwi! Jestem duchem i tylko duchem do czasu, aż on przestaje nim być, bo, gdy on zaczyna szukać w mych oczach kokieterji, w końcu ją... znajduje. Ach, sarkazmie, jak ty się śmiejesz! Aby ktoś mógł doszukać się we mnie kokieterji, muszę jednak mieć na to pewne warunki. Pierwszym głównym i jedynym — jest zdaje się duża wartość etyczna i estetyczna, duchowa (znowu duchowa), następnie rasa, komfort, elegancja światowa, sarkazm, złośliwość demoniczna, pewność siebie (bez zarozumiałości), energja, lecz nie reklamująca się głośno, broń Boże! raczej ukryta w pozorach albiońskiej flegmy, oraz brak skłonności do pozorowania cnoty. Tartuffów nie znoszę, nic również z tego, co się bogobojnie nazywa — poczcziwością. Trzeba być siłą non plus ultra, ale aksamitną nawet w erotyzmie. Zawsze potęga w subtelnej powłoce — nigdy mazgajstwo.
Odbiegłam daleko od poprzednich refleksji. Chciałam złagodzić swą winę tłómaczeniem, że kokieterję moją wywołać może tylko wybrany typ. Słaba obrona, nie wyjaśniająca zasadniczo kwestji, że i we mnie, jak w każdej istocie żeńskiego rodzaju, siedzi przedewszystkiem kobieta, że tkwi we mnie prawo naturalnego doboru. Może w stosunku do mojego „ja“ zbyt śmiałe wymagania jego i że, co najsmutniejsze, kierunek duchowy i we wnie zmienić się może w prądy kokieteryjne. Jednakże zmienić się może, czyli, że przypadkowo, nie prawem szablonu, ale w trybie warunkowym i że od uwertury, na temat idealny komponowanej, nie przechodzę bezpośrednio do erotycznego finału, lecz po burzliwych walkach, sarkazmach i zniechęceniach.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/56
Ta strona została przepisana.