Pamiętnik urywał się.
Były to jego ostatnie zapisane stronnice. Elża chwyciła pióro i na pustych kartkach jęła pisać gorączkowo, postawiwszy datę.
„Opierałam się wtedy dla jakiejś chimery niepojętej i opieram się teraz... Dlaczego?.. Czyże kocham Tomka?.. Nie. ale dlatego, że on mnie kocha bezgranicznie. Więc ja zamieniłabym życie, które on mi z serca ofiarowuje, na rajski byt z Arturem, Tomek zaś zostałby w goryczy, w bólu, z żalem do mnie i za mną! On miałby piekło na ziemi, jabym mu to piekło stworzyła, mój egoizm. Tomasz kocha mnie z całej duszy, wiem, ale może głównie zmysłami. Więc nie można mnie inaczej kochać?!. Artur mówił mi kiedyś, że nie. Wyraził się zabawnie, że — jest to fizyczne niepodobieństwo. — A jednak posądzenia moje dawne co do zmysłowych uczuć Artura upadły. On sam zaprzeczył, kochając mnie bez zmiany i bez widywania tyle lat. Więc duchowość w nim przeważa.
Pożąda mnie, bo i ja to odczuwam, ale pożąda inaczej, niż Tomek. Kwestja intelektu i wyższej struktury duchowej. Czyli, że nietylko zmysły budzić potrafię, bo o ileby tak było, to znaczy, że przeważają we mnie czynniki zmysłowe.
Tak jednak nie jest. Mam temperament żywiołowy, przyznaję, ale nie zmysły, to różnica! Mam zapalną głowę, lecz nie posiadam lubieżności i niecierpię jej nawet z nazwy... Zmysłowość Tomka razi mnie nieraz i gniewa, ale to wszakże wypływa z jego natury. Więc ponieważ często się absolutnie nie rozumiemy, ponieważ on psychicznej istoty mojej ani trochę nie odczuwa, nie wnika w moją duchowość, — czy ja dlatego mam go unieszczęśliwić, łamać mu życie, zaciemnić je beznadziejnie, by swoje własne zanurzyć w szczęściu? To byłby straszny, okrutny egoizm, może nawet podłość. Dużo kobiet robi tak bez skrupułów nawet z mężami, tylko ja jestem wieczna niewolnica swej przeklętej etyki, ale pozbyć się jej nie umiem; wyrzucić ją ze swej jaźni nie potrafiłabym, zrosłam się z nią, pokumałam i źleby mi było bez niej. Chociaż nic nie łączy mnie z narzeczonym, prócz pewnego obowiązku względem niego i swego sumienia, przemogłam silne pokusy, zwalczyłam moc pragnień i zdławiłam w sobie żądzę życia, prawdziwego życia.
Pogrzebałam raz na zawsze mój złoty sen, już go nie odnajdę, to pewne. Z Arturem odrodziłabym się duchowo, ale los chciał, że musiałam zniszczyć wszelkie marzenia o tem. Jestem jak ćma, lecę na światło, które chciałabym w duszy swej zapalić i pochodnię taką oddać komuś w ręce, przyjąwszy od niego podobną.
Oddać ją Arturowi wówczas na Rivierze bałam się, dzięki swemu przeklętemu usposobieniu sceptycznemu, a jednak on jeden powinien ją był otrzymać i jego pochodnia wręczona mnie byłaby świetną i płonącą wiekuiście.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/58
Ta strona została przepisana.