się. To ocean przed nią. Tam, hen, daleko płynie coś promiennego. Srebrny rycerz Parsifala... to jej złoty sen, to jej marzenie i tęsknota, to on, on niesie jej baśń cudną o świętym Graalu, niesie jej ogień z jego świątyni. Elża patrzy w zachwycie na zjawisko, a Uniewicz gra, gra. Kobieta zapatrzona szepce, wyciągając ręce do wizji:
Arti, tylko ciebie kocham wiecznie,
Arti, tylko ciebie kochać chcę!
Gdzieś ty jest, gdzieś ty, drogi?..
Wyrwij mnie stąd, weź dla siebie,
Twoją tylko pragnę być.
Tu jest złuda, złuda, złuda,
Tu mnie nic nie wiąże, nic.
Szczęścia mego zgasły słońca
I tęsknoty i pragnienia,
Złote roje marzeń moich, wszystko zniszczył los,
Arti, ratuj mnie — —
Elża mówi szeptem, ale jej słowa przechodzą w śpiew, w melodję poloneza z „Hrabiny”, łzy płyną z oczu Elży takie wielkie, takie gorące.
A oto ktoś dotyka jej ramienia. Zadrżała.
— Elżuśka...
Tomek przyjechał.
Wtem straszny, przykry, fałszywy dźwięk jakiś. Pękła struna Uniewicz grać przestał.
Wizja uleciała razem z tym dźwiękiem piekielnym. Został salon Warowniecki, stare mahonie, bronzy, fikusy, rododendrony... i Tomek, jej mąż. On ją całuje, pyta o dzieci, opowiada o polowaniu, o wilkach, jest wesoły, woła, że jest głodny i dziwi się, że ona ma łzy w oczach, dlaczego znowu? Uspakaja ją czule, tuli do siebie namiętnie, szepce coś do ucha. Elża wzdryga się na, ten szept, odsuwa męża od siebie, a Tomek gniewny patrzy na nią i wzrusza ramionami.
— Zawsze chcesz być królewną, nie żoną — mówi niechętnie.
„Vous-étes roi, sire, vous-étes roi” — myśli Elża.
I znowu płynie inna melodja, Elża słucha, słucha, bo muzyka grzmi gdzieś z góry, same akordy poważne, głębokie, a fale wspinają się i opadają, ciemne, szafirem nalane, fale.
Jakie to są tony, kto to gra?.. Czyżby Uniewicz?.. nie, to trąby dmą na całą przestrzeń morza, to wielkie krzywe, błyszczące trąby. Elża widzi, że stoi przy niej czarny jak żuk d’Ivonie. Chreptowski gładzi wielkie swoje wąsy, a d’Ivonie mówi:
— To hymn marynarki grają in gratiam pani.
— Tak, — odpowiada krótko zimny głos męski obok niej.
Tomek macha ręką zły, bo Elża patrzy na fale i na te złote, grające trąby.
— Wiecznie ten Uniewicz ze swoją muzyką. Maniak! — woła Tomek i krzyczy głośno: Podawać kolację!