Czy otchłań?... nawet nie to, ale pusty, obojętny horyzont, okraszony miłością Tomka, jego sercem całkowicie jej oddanym, no... i dobrobytem życia materjalnym. Któż dba o inny dobrobyt?... dla kogo to, co w dostatku bytowania czyni jednak pustkę głuchą, może być rzeczą większego znaczenia niż pełne kieszenie?... Dla kogo duch i jego magnacka sfera w najszerszym zrozumieniu, jego zadowolenie, jego luksus, może stanowić przepych, nie wytrzymujący porównania z przepychem i luksusem materjalnym? Ach, odpowiedź na to łatwa, oto dla tego, kto jest mniej lub więcej utylitarnym analfabetą, — to powód, że głusz przed sobą widzę, że zagasły moje zorze.
Gorska biegała po lesie, błądziła w jego gąszczach z dziwnym uczuciem, że nie jest samą, ale że jest jednak tylko z sobą, z tym co było nią, w niej. Rozproszyła się jej istota na materję ciała i na poszczególne atomy duchowego jestestwa. Oto duch jej płynie tam na tym promieniu złota słonecznego, który padł na wielkie wachlarze klonu, i duch jej smutny patrzy na cielesną Elżę z wyrzutem, iż o nim zapomina, jakkolwiek jest on jej władcą i jej prawodawcą. Rozzłaca się w słońcu duch Elży, wzywa ją do pogromu tego, co w niej nie jest jego tchnieniem. Elża czuje, że jej duch ją woła, bo stał się oddzielną istotą poza powłoką ciała, poza obrębem umysłu, serca swego Elża nie ma w piersiach, nie bije, bo ono jest tam, na ostrych krzakach głogu, rozprysłe. O, jakie krwawe korale jego atomów jak wielkie krople gorącego karminu, uwięzły na kolcach krzewu. Więc i ono jest po za jej ciałem poszarpane w oddzielne płomyki, nie skupi się już, nie zapłonie stosem ognia i nie zabije pulsem naturalnym. Wyrwała je sama, rzuciła na ten głóg, a teraz często widzi je i dziwi się, że takie czerwone, słyszy szelest jego krwi, soplami ociekającej z głogu. Te jagody róży dzikiej, to jej serce.
A oto jeszcze jakieś atomy wirują i spadają na nią gradem iskier kłujących jak igły, sieką ją deszczem żądeł palących i błyszczą niby miganie roju os w słońcu. To jej nerwy. Opuściły ciało, by tym bardziej, tym zjadliwiej kąsać. Elża czuje dokoła siebie swoje własne jestestwo i to sprawia jej mękę niewypowiedzianą, coś w rodzaju wiwisekcji. Jest w tej męce ból głuchy, że to, co istotę jej tworzy, jest w tej chwili po za nią i drwi z niej. Jeszcze coś otacza ją, jakaś potęga, jakaś moc wielka, roznosząca głos gromów; jej echo ogłusza Elżę, lecz nazwać tej siły przedziwnej nie potrafi. Młoda kobieta idzie przez bór jak lunatyczka, rozcząstkowana na atomy, zbiera na swą ciemną suknię wszystkie cienie grasujące w lesie jesiennym, słucha wyrzutów swego ducha, będącego nią w niej, patrzy na rozbite serce swe na głogach i czuje siekący dokoła bolesny grad iskier jej nerwów. Na głowę jej padają rude liście i słońce sieje na jej włosy blade trzęsienia jesiennych promieni. Bór jest milczący, niby zastygły wielki topaz złoto-piwny, gdzieś z daleka płynie huk głuchy i wstrząsa ziemią. Gdy huk
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/7
Ta strona została przepisana.