— Nie, bo spalę go w przeddzień ślubu. Postanowiłam to dawno i dlatego zabieram z sobą.
— Całopalenie — mruknął Uniewicz — wszystko na stos.
Elża milczała. Słowa Uniewicza wydały się jej wogóle zbyt śmiałe. Zwróciła rozmowę raptownie na inny przedmiot. Pan Mel zrozumiał. Jechali, mówiąc dużo o wojnie, wojennej literaturze, wyszukiwali tematy rozległe, Elża, by zagłuszyć nurtujący ją dziwny niepokój, Uniewicz, by nie objawić swego bólu i swej udręki, by nie zdradzić się, że zadużo odgaduje i wie. W wagonie zadługo całował jej ręce. Elża niecierpliwiła się.
— Do widzenia, panie Melu, do widzenia, drogi panie. Proszę opiekować się kwiatami w moim pokoju, Kajtusiem i Murmyłą, moją biblioteką, biurkiem. W tym zakresie tylko na pana liczę, nikt o to więcej nie będzie dbał. Czy nie obciążam pana zanadto?..
— Nie, pani jedyna, wszystkie rozkazy pani święte dla mnie, i dokąd tam będę... spełnię je...
— Jakto, co pan mówi?..
— Bo może ja panią ostatni raz widzę... Żegnam... Może panią ostatni raz... ale proszę wierzyć...
Pociąg ruszył. Uniewicz wyszedł z wagonu, już nie oglądając się.
Elżę opanował znowu z powodu dziwnych słów Uniewicza, bolesny niepokój i żal.
— Złe fatum moje niosło mnie do tej Warowni.
W Warszawie Elża zajechała do hotelu, zamiast do wujostwa Renardów. Portjer odrazu na wstępie powiedział jej, że dopytywała się o nią jakaś pani kilkakrotnie osobiście i przez telefon, oraz, że zostawiła swój adres.
Gorska, spojrzawszy na podaną sobie kartę, zbladła. Było na niej nazwisko panny Izabelli.
Nie zastanawiając się ani chwili, wysłała do niej bilet z zawiadomieniem o swoim przyjeździe. Wówczas poszła do siebie na górę, umyła się, przebrała, o niczem nie myśląc, nie chcąc nic przewidywać. Była jakby w śnie, czuła, że coś robi, czego już robić nie powinna, ale zabronić sobie tego nie potrafiłaby za nic, nie mogła przezwyciężyć samej siebie. Stojąc na balkonie, patrzyła obojętnie na licznych przechodniów z myślą tak rozbieżną, że niemal rozpadłą na atomy. Drgnęła, ujrzawszy posłańca. Za chwilę wszedł.
— Ta pani trochę chora; powiedziała, że przyjdzie wieczorem, a oto list.
Wręczył jej dużą kopertę.
Zaćmiło się w oczach Elży. List był od Artura.
Posłaniec patrzał zdziwiony, bo Gorska zakręciła się jakoś na miejscu i bardzo zmieniona dała mu prędko całą garść pieniędzy. Posłaniec wyszedł, zgięty do ziemi.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/71
Ta strona została przepisana.