Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Czytała dalej, ledwo odcyfrowując hieroglificzne, krzywe litery.

„Elly, pisać już nie mogę, ostatnie moje słowa kreślę do Ciebie. Bądź szczęśliwą, niech On da Ci to wszystko, co ja Ci dać pragnąłem — szczęście bez miary. Odrzuciłaś mnie dla niego, więc jeśli Cię zawiedzie, jeśli on okaże się niegodnym takiej ofiary z Twojej strony, palnij mu w łeb, jak zbrodniarzowi, i powiedz: za mnie i za Artura, który życie swoje dał...
Elly... tracę przytomność, resztą sił gonię. Stoisz przy mnie jak żywa, a wiem, że i to haluncynacja. Jedyna moja, niech Ci Bóg da szczęście. Zachowaj pamięć o mnie, dziecko moje ubóstwiane, iskro życia mego, która już tylko tli. Dla Ciebie bym żył, dla Ciebie zdobywał świat, bez Ciebie nie chcę nic, mogę sobie na to pozwolić, jestem swobodny, dla siebie bezwzględny, gorzej, bo dla matki bez serca...”

Karta wypadła z rąk Elży.
— I dla mnie bez serca i dla mnie! Arti, co z tobą!? — krzyknęła głośno — nieprzytomna.
Biegała po pokoju, łamiąc ręce rozpaczliwie.
— Co z nim, co z nim?! on mnie żegna, on... on może już... Boże wielki!..
Nagła myśl zajaśniała, jak błyskawica:
— On, tylko on! Do niego jaknajprędzej!
Ubrała się gorączkowo, wybiegła z hotelu, rzuciła dorożkarzowi adres Izabelli. W kilka minut była u niej. Panna Izabella powitała ją serdecznie, nie mogąc się powstrzymać od okrzyku zdumienia.
— Jaka pani blada...
Twarz Elży była istotnie zmieniona, bolesna.
— Czy pani wie, co się dzieje z Arturem Dovencourt-Howe? — wyjęknęła.
— Wiem. sir Dovencourt-Howe ciężko chory, jest w Indjach na kuracji.
— Chory... na co?
— Pani nie wie?
— Nie.
— Był ranny na motorówce. Uratowany przez Ashley’a. Uległ zgnieceniu klatki piersiowej, obrażeniu głowy, leczył się w Londynie. Jako rekonwalescent wyjechał do Indji, jego przyjaciel, sir James Ashley, razem z nim. Tam się pogorszyło — z powodu wycieczki.
— Wycieczki, jakiej?
— Pojechał łodzią na pełne morze daleko, nie licząc się z chorobą, po powrocie nie było prawie ratunku. Walczył ze śmiercią.
Elża usunęła się ciężko na krzesło. Izabella podbiegła do niej.
— Pani droga, spokoju. Już jest lepiej, może zupełnie dobrze. Organizm zwalczył, niebezpieczeństwo minęło.
— Skąd pani to wie?