Do oczu Elży łzy napływały, zdławił ją żal. Zakryła oczy ręką i pozwoliła tym łzom płynąć cicho, pogrążywszy się w głębokiej kontemplacji. Ale sama nie spostrzegła, kiedy myśl jej z Tomka i jego krzywdy przemknęła na Artura i jego chorobę. I odczuła z niebywałą wyrazistością, niemal plastycznie, że Tomek to zupełnie drobny punkt na drodze jej życia, karzełek, podczas gdy Artur w jej duszy panuje po królewsku, wszechwładnie. Zatem rzucić skrupuły i żyć tym zadowoleniem, że się uniknęło omyłki nieobliczalnej w skutkach. A gdyby się już spełniło...
Elża wstrząsnęła się, przypomniała sobie swój sen w Warowni. Dreszcz zgrozy ją przeniknął.
— Więzienie, więzienie potworne, bez wyjścia.
Wobec miłości Tomka nie zdecydowałaby się na rozwód z nim, wlokłaby ciężką, pozornie wygodną i dostatnią taczkę życia. I trzebaby się maskować przed Tomkiem i jego rodziną i ludźmi, trzebaby swój dramat ukryć głęboko w duszy, by go nikt nie wyśledził i nie poddał pod pręgierz opinji ludzkiej, która nikogo nie szczędzi i żadnych uczuć najświętszych nie uszanuje, która nie umie wniknąć w tragedję, w niedolę duszy starganej, lecz ją zawsze tylko potępi. Żyć z takim brzemieniem i dławić się i dusić... Ach, za nic! A jednak taki byłby mój los, gdybym się w porę nie ocknęła. Ten sen z Warowni stałby się rzeczywistością, Warownia jej terenem.
Gorska strzepnęła rękami, jakby odpędzając od siebie straszną marę tak bliskiej już przyszłości, od której oto ucieka.
— Uciekłam, uciekłam — zawołała z niewymowną radością. Jadę w przestrzeń, w świat, do Niego! Zarysował się w jej oczach podsunięty myślą nagłą znak zapytania:
— Co znajdzie tam, dokąd dąży, co ją tam czeka?.. I czuła, że jej to pytanie zaczyna ciężyć, i że ją męczy.
Patrzała w okno, przesuwała wzrok po polach, lasach, wsiach, podobnych do miasteczek, po dużych miastach i stacjach, które mijała, ale wszędzie, jakby zawieszony w powietrzu, tkwił wielki znak zapytania. Czuła, że się go wcześniej nie pozbędzie, aż dotrze do celu swojej podróży.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Noc była ciemna, na prochowym aksamicie nieba i ziemi tkwiły złote światła, rozrzucone coraz gęściej i coraz niższe. Pociąg zdawał się unosić w górę, światła zaś zapadały w dół. Jechali na wysokim nasypie, mijając Frankfurt nad Menem. Elża, stojąc na ganeczku wagonu, owiana purpurowemi strugami iskier, oparła się na poręczy, zanurzyła oczy tęskne w powodzi świateł, hen, w dole rozsianych. Smutek ją owiał niewymowny. Ta noc, te światła nasunęły wspomnień roje, plątały się one z sobą, wikłały i spychały się wzajemnie... Monte Carlo w nocy, sztuczne ognie na cyplu Monaco... Artur stoi obok niej i mówi cicho: „Elly, pójdziemy razem w świat*... —