milknie, słychać, jakby echo jego, przeciągły szum, poważny i monotonny pysznego boru. Elża go słyszy, idzie w tę stronę w zadumie swej głębokiej, z której wyłania się pytanie:
— Czy to szum jodeł, czy... morza?...
Pan Mel Uniewicz szedł wieczorem, drogą przez lasek, oddzielający dwór od folwarku. Przy nim biegły dwa ogromne brytany, naszczekując w stronę ciemnych gąszczów. Uniewicz niósł pod pachą paczkę książek i mruczał coś nieżyczliwego, wyraźnie zły. Gdy zajaśniały światła na folwarku, skierował się do jednej z oficyn.
Wtem zastąpił mu drogę cień jakiś. Pan Mel stanął.
— Kto tu jest?...
— To ja, Krywejko.
— A, kochany sybirak. Cóż to, czy i pan chodzi na wykłady pani Elży?
— Et, szkoda czasu i atłasu, jak to mówią. Pani Gorska darmo się tylko męczy.
— Ma pan rację. Wykład historji Polski najkwiecistszy, tyleż obchodzi chłopa, co mnie wdzięki ich brudnych bab. Ale pani Elża uparła się kształcić te zakute łby, a choć to i Polacy i katolicy, nie ufam ja im. Przekonałem się wielokrotnie, że lepsi bywają chłopi ze wsi, niż ta służba dworska, bo to i głupie w pień i złe a zawsze niewdzięczne. I we mnie pani Elża wmówiła obowiązek kształcenia tych głąbów, więc idę posłusznie na owe kursa, jeśli nauczę chamów arytmetyki, to będą jeszcze lepiej kraść: tyle zysku. Byłeś pan tam?
— Wracam stamtąd. Pani Elża czyta im teraz właśnie nowele na temat Syberji i zesłańców. Gorąco są pisane, ale to nie dla nich, choć popularne. Oni w zesłańcach rozumieją tylko złodziei i zbrodniarzy. Idei patrjotycznej walki, męczęństwa za kraj ani pojmują, ani w to wierzą. Moskal to ich wiara, a wszystko co się tej wierze sprzeciwia, jest godne potępienia. Szkoda trudu i zapału Gorskiej. Ale pójdę jeszcze z panem, posłuchamy.
Weszli do obszernej izby, dostatnio oświetlonej i pełnej ławek zapchanych ciężkiemi postaciami mężczyzn i kobiet. Naprzeciw pod ścianą przy stole siedziała Elża, czytając głośno o kopalniach Nęrczyńskich i tęsknocie za krajem zesłańców politycznych w jurtach ciemnych i zimnych. Odmalowała obrazowo w słowach nędzę bytu młodych idealistów Polaków, którzy za miłość dla ojczyzny wyrwani zostali z ław szkolnych i rzuceni w te śniegi Sibiru. Jeden z nich, młody student, umierał na suchoty. Leżąc na słomie, przesiąkłej wilgocią jurty, w otoczeniu swych kolegów i towarzyszy wygnania, marzył o Polsce. W słowach prostych, szczerych żegnał Polskę,