na którym wązki, bystry potok szarfą pienisto-błękitną biegnie po odciosach kamiennych ścian. Wodospad żyje i pędzi w doliny, ale wygląda, jak zastygły, na stalowo-czarnej odciesi.
Słońce krasi góry, oddaje im cały, swój królewski dar szczodrych barw, na inne ciska głęboki cień żałoby.
A nisko, u stóp kamiennych kolosów w śnieżnych koronach, rozlane jezioro błękitnieje jaskrawo wszystkiemi odcieniami szafiru, turkusu, lapis lazuli. Na falach toczą się rozwite hojnie perły, tam, gdzie słońce zanurzy swe oko, złote błyskają trzęsienia.
Express gnał na zrębie skalnego wiszaru, mając pod sobą modrą toń, a poza nią jakby zamczysko z olbrzymich złomów granitu.
Elża jechała ciałem tylko, duchem i oczami bujając od lazuru fal ku błękitom niebieskiej kopuły nieba, czepiała się śnieżnych hełmów skalnych, płynęła na wodospadach, roztapiała się w złotych łunach słońca. Źrenice jej pełne były zachwytu, na usta wybiegał szept tęsknoty, nadziei. Marzenia te ubierały się w słowa poety, wśród tych gór zrodzone.
„Pójdziemy razem na śniegu korony,
Pójdziemy razem nad sosnowe bory,
Pójdziemy razem, gdzie trzód jęczą dzwony!
Gdzie się w tęczowe ubiera kolory
Jungfrau i słońce złote ma pod sobą;
Gdzie we mgle jeleń przelatuje skory,
Gdzie orły skrzydeł rozwianych żałobą
Rzucają cienie na lecące chmury!
Nagły żal jakiś zmącił jej szczęście, zastygła chwilowo, gorycz, bryznęła jadem, zatruwając nadzieje i marzenia. W oczach zgasł promień, zasnuła je chmura lęku, obawa przed nowym bólem. Na usta zbladłe wypłynęły końcowe słowa poematu:
„Skąd pierwsze gwiazdy na niebie zaświecą,
Tam pójdę aż za ciemnych skał krawędzie,
Spojrzę w lecące po niebie łabędzie
I tam polecę, gdzie one polecą,
Bo i tu — i tam — morzem i wszędzie,
Gdzie tylko poślę przed sobą myśl biedną
Zawsze mi smutno, i wszędzie mi jedno;
I wszędzie mi źle — i wiem, że źle będzie,
Więc już nie myślę teraz tylko o tem,
Gdzie wybrać miejsce na smutek łaskawe —
Miejsce, gdzie żaden duch nie trąci lotem
O moje serce rozdarte i krwawe...“
Elża spuściła głowę nizko na piersi, z oczu jej spadły grube jasne łzy, usta rozedrgane od wewnętrznego wzruszenia szepnęły cichutko, boleśnie:
— Arti, jeśli ty teraz... jeśli ty...
Spazm rozpacznej trwogi zdusił jej słowa, sparaliżował myśl obłędną.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |