— Zaczyna się chwiejba, morze kołysze, niech już pani zejdzie do kajuty. Istotnie trochę zimno.
— Nie, za nic nie pójdę, widok jest zbyt piękny, coś podobnego raz się w życiu widzi — mówi Elża z zapałem i dziękuje kapitanowi, że ją zatrzymał. A on się śmieje.
— Poznałem w pani romantyczkę. Pani ma łacińską duszę, wrażliwą na piękno, tak odgadłem. Inne lady i signory zaczynają podróż najpierw od toalety, potem szukają towarzystwa, nie bądźmy skromnymi, naszego, męskiego, siedzą w salonie, flirtują. Pani od czasu wejścia na statek widzi tylko morze, pani była na obiedzie nieprzebrana; krytykowano panią, ale pani tego nie słyszała. Pani była cała pochłonięta widokami brzegów Neapolu i jakąś własną myślą, pani ma w sobie smutek wyraźny. Pardon, nie chcę być niedyskretnym, ale to dlatego postanowiłem pokazać pani Stromboli. Ja go widuję często i nigdy nie zaniecham, by go widzieć, bo i ja jestem romantykiem. Kocham piękne zjawiska natury i kocham morze, ono jest zawsze nowe i zawsze inne, chociaż niby takie same.
— Słup ognisty zbliża się ku nam, najwyraźniej idzie po fali. Ach, jakie to urocze zjawisko. Cóż za przepych, — unosiła się Elża.
Kapitan kiwał głową.
— Złudzenie optyczne, tak jest zawsze, gdy noc jest ciemna.
— Czy częste i długie są takie wybuchy?
— To nie wybuch, pani, to zwykły, silniejszy oddech Stromboli, ten wulkan żyje, ale jest nieszkodliwy. Takie same objawy u Wezuwjusza już są groźne, a Stromboli to przyjaciel marynarzy, oświeca nam często morze i daje świetne widowisko.
Kapitan z trudem nakłonił Elżę, aby poszła spać, gdyż wulkan nie gaśnie czasem do świtu, a jest zimno i chwiejba statku coraz większa. Gdy Elża pytała, czy się nie zanosi na burzę, kapitan odrzekł wesoło:
— Eee, nie, morze trochę huśta, więcej niż zwykle, ale nad ranem pewno bałwany zasną. Płyniemy do Kalkuty proszę pani, wobec przeto morza Czerwonego i oceanu Indyjskiego przed nami, cóż dla nas znaczą takie fale?.. kołysanka nic więcej.
Elża zeszła do kabiny z lekkim dreszczem pewnego lęku.
Morze Czerwone, Ocean Indyjski, takie przestrzenie... ale tam za tą potęgą mórz... On... Artur...
Nowa otucha wstąpiła do duszy młodej kobiety. Usypiała z obrazem Artura w mózgu, przepełnionym wizjami podróży. Czasem zgrzytnęła myśl smutna.
— A w Warowni noc, cisza, tylko szumi bór z oddali i pojękują wiązy. A Tomek...
— Biedny, biedny Tomek.
— Tak, tak, tak, tak, tak, — jednostajnie, mechanicznie mówi maszyna parowca i pcha statek w odmęty, w odmęty. Morze szumi tak, jak czasem szumiał Pyszny Bór z oddali.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/85
Ta strona została przepisana.